Oda do Andresa Iniesty – pocałunek od Fuentealbilla
Andres Iniesta należy do umierającej rasy pomocników, którzy potrafią skręcać, Gałka muszkatołowa, biegać, pauza, wyciąć do środka i strzelać – wszystko za grosze. Przebył długą drogę od płaczącego chłopca w La Masii do świata podbijającego Iniestę, którą znamy i kochamy.
PROLOG :Umysł i pamięć
Kiedy mówi się o zakochaniu, to na ogół serce zajmuje centralne miejsce w marzycielskich sprawach Kupidyna, rozkoszując się surowością, z jaką strzała skrzydlatego boga przebija jego komorową ramę. Kiedy to się dzieje, reszta świata pogrąża się w zapomnieniu, a poezja tańczy na ustach kochanków na podobieństwo beztroskiej swobody samotnego leżenia ptaka śpiewającego. bo takie są sprawy serca.
Romans umysłu ze wspomnieniem, pomimo, jest inny. Każda upływająca chwila w naszym wszechświecie jest zalotnikiem wyniosłego umysłu, starając się jak najlepiej stać się miłym wspomnieniem dla ego grającego trudne do zdobycia. to urzeka, tylko po to, by ubolewać nad zimnym niedbalstwem, z jakim umysł przyjmuje swoje postępy.
Ale raz na jakiś czas przychodzi chwila, która tak żywo maluje się na płótnie umysłu, że staje się wspomnieniem, które trwa dłużej. Tutaj świat nie rozpływa się w zapomnieniu, każdy najmniejszy szczegół związany z tym wspomnieniem jest pamiątką przechowywaną przez świadomy umysł w jego najgłębszych sferach. Poezja, Niemniej jednak, kontynuuje swój taniec.
Bo takie są sprawy umysłu. I jestem przekonany, że można mi zaufać, ponieważ moja własna oddała się romansowi tego rodzaju. To relacja, która ma na celu opowiedzenie historii tego spotkania, i zaczyna się od małego chłopca płaczącego oczami.
AKT I:Mały chłopiec z Fuentealbilla
Jeden zimny listopadowy dzień 1996 roku, 12-latek Andres Iniesta Lujan płakał w ustronnym zakątku La Masia, legendarna młodzieżowa akademia FC Barcelona. Zaledwie kilka godzin temu podróżował z rodzicami aż z maleńkiej wioski Fuentealbilla w hiszpańskiej prowincji Albacete, Kastylia-La Mancha, przybyć do Barcelony. Rzut oka na to, co nastoletnie stopy Andresa mogą zrobić z piłką nożną, przekonał ówczesnego trenera drużyny młodzieżowej FC Barcelona i znajomego rodziny Enrique Orizaolę, że chłopiec miał w sobie to, by być częścią akademii klubu.
Ta perspektywa posłała fale podekscytowania w delikatnej sylwetce młodego Andresa, kiedy po raz pierwszy go zaświtała. Ale obecnie tęsknota za domem okrywała to wszystko. To był tylko jeden z wielu dni, w których mały Andres Iniesta zapłakał na wspomnienie swoich rodziców i domu – wesołej starej Fuentealbilli, w której kopał piłkę z chłopcami w jego wieku i bez zmartwień o świat.
Zaledwie dwadzieścia dni po przybyciu do La Masia, Andres Iniesta po raz pierwszy pojawił się w koszulce FC Barcelona dla klubu do lat 14 B.
Za trzy lata, Iniesta założył opaskę kapitana, aby poprowadzić drużynę Barcelony do lat 15 w Nike Premier Cup w 1999 roku. W finale tego konkursu chłopiec z Fuentealbilla wystawił na Camp Nou coś, co można nazwać jego pierwszym aktem magii.
Tego lipcowego wieczoru w Barcelonie było lekko wietrznie i 15-letni Andres Iniesta miał starannie rozdzielone włosy, zanim założył blaugranową koszulkę numer cztery. Zmierzyli się z chłopakami z argentyńskiego Rosario Central, którzy przybyli do Barcelony, wpatrując się w swój pierwszy tytuł w Nike Premier Cup. Ale Barcelona miała podobny cel na myśli, w szczególności jeden chłopiec miał inne plany co do losu z Argentyny.
Kapitanie Andres Iniesta, w młodym wieku piętnastu lat, tkał magię na murawie na Camp Nou już od pierwszego dotknięcia piłki, jego gibkie ciało skręcało się i odwracało od chłopców większych niż on sam, a jego stopy pieściły kulę na trawie, jakby szeptał do jej uszu perswazję, by potoczyła się z własnej woli.
Do wiernych Camp Nou, nastolatek wyciął znajomy obraz:pozornie delikatny pomocnik z żwawą łatwością przemyka obok wielu solidnych obrońców, jak bóg szybujący w górze ze swoimi skrzydlatymi sandałami przywiązanymi do stóp. Blaugrana widziała Michaela Laudrupa i Pepa Guardiolę, którzy wykonali podobne heroiczne działania dla El Dream Team, a teraz obserwował, jak Andres powtarza błyskotliwość dwóch starszych członków zespołu. Chłopiec uroczyście składał obietnicę potężnym trybunom Camp Nou:że będzie tam, aby kontynuować poezję wypowiedzianą przez tych mężczyzn, jego bohaterowie, przez dziesięciolecia.
W międzyczasie, obie drużyny strzeliły po jednej bramce w regulaminowym czasie, a remis rozpoczął się w dogrywce. Z trybun Pep Guardiola, Xavi Hernandez i Luis Figo, piłkarze pierwszej drużyny FC Barcelona, obserwował z wzbudzonym zainteresowaniem. Z powrotem na murawę, perspektywa przerażających kar zaczęła wkradać się do umysłów graczy, gdy gra weszła w ostatnią minutę. I właśnie wtedy Andres Iniesta rozlał na płótnie swój pierwszy zestaw kolorów.
Siedmiu chłopaków z Rosario Central w polu karnym mogło tylko patrzeć, jak piłka poszybowała w tył siatki z szybkością albatrosa wzlatującego wysoko. Słodka prawa stopa delikatnie pocałowała piłkę na pożegnanie z około metra poza polem karnym, łączenie z uziemionym krzyżem od prawej strony. Mały chłopiec z Fuentealbilla strzelił zwycięskiego gola, i tego dnia już nie płakał, gdy biegł, by uczcić swoją chwilę chwały, pozostawienie buta za sobą.
Chwilę później, młody kapitan – z kapryśnym butem z powrotem na nodze i zwisającą opaską po raz kolejny nienaruszoną – stanął przed żywiołowym Pepem Guardiolą, aby odebrać trofeum zwycięzcy. Gdy starsza gwiazda FC Barcelona wypowiedziała słowa gratulacji małemu Andresowi, potrząsając jego ręką, nieśmiały młody kapitan spuścił na chwilę oczy, po czym zacisnął usta w lekko stłumionym i zakłopotanym uśmiechu, może mrucząc omdlenie Gracias do Pepa. Guardiola nie wiedział, że jego był jednym z niewielu plakatów, które zdobiły ścianę Iniesty w akademikach La Masia. Drugi był bohaterem dzieciństwa Pepa, Michaela Laudrupa.
AKT II:Awans w szeregach
„Ten chłopak odejdzie nas wszystkich na emeryturę, Pep Guardiola prorokował przed Xavim pewnego pięknego dnia w pomieszczeniach treningowych FC Barcelona.
Był rok 2002, a wspomnianym „chłopcem” był Andres Iniesta, który już zaczął trenować z pierwszym zespołem FC Barcelona. W październiku tego roku zadebiutował w koszulce Barcelony w meczu Ligi Mistrzów z Club Brugge.
W 2004, Barça podpisała kontrakt z portugalskim rozgrywającym Deco, z którym Iniesta cieszyłby się długim okresem występów, poza czerpaniem inspiracji z kunsztu dawnego człowieka z Porto. W końcu stał się centralną postacią w zespole trenera Franka Rijkaarda aż do sezonu 2005-06, podczas którego rozwija się drugi akt.
Barça zachowała w tym roku tytuł Primera Division i wygrała Ligę Mistrzów, wygrywając 2:1 z Arsenalem. W tym finale grał na Stade de France w Paryżu, to chłopiec z Fuentealbilla zrobił różnicę. Bez wysiłku szturchnięcie piłki przez maga, a futbol znów był prostym sportem.
Arsenal objął prowadzenie w 37. minucie dzięki Solowi Campbellowi i wyglądał na gotowego do utrzymania przewagi nawet przez ostatnie etapy drugiej połowy, mimo że w 18. minucie było już dziesięciu zawodników.
W 76. minucie Andres Iniesta, wezwany z ławki na drugą połowę, aby zastąpić kontuzjowanego Edmilsona, znalazł odpowiednie zaklęcia, by rzucić zaklęcie prostoty. Chętna piłka wymknęła się stopie Iniesty, aby przeciąć żółtą formację Arsenalu przez wewnętrzny lewy kanał, aby znaleźć Henrika Larssona. Samotny dotyk Szweda sprawił, że kula potoczyła się kusząco w stronę biegnącego Samuela Eto'o, który uderzył do domu, aby wyrównać dla Blaugrany.
Cztery minuty później Barça wyszła na prowadzenie, gdy Juliano Belletti znalazł się z tyłu siatki, aby zdobyć drugi tytuł Ligi Mistrzów.
To, co można by zapamiętać w tym spotkaniu, to euforia, jaka zalała się po tym, jak nastąpił dramatyczny powrót. Ale zapytaj nas, romantyków, który nie miał oczu na nic innego pięknego po tym, jak Andres Iniesta przyciągnął akordy do naszych serc tym zręcznym dotykiem, który rozpoczął triumfalny werbel Barçy.
AKT III:Chwała i niepokój
Kiedy Pep Guardiola wrócił na Camp Nou jako trener, udało mu się wyzwolić wersję Iniesty, która w opowieści o wysokiej fantazji przypominałaby Gandalfa Szarego przechodzącego w Gandalfa Białego.
Nigdy w historii futbolu rywale FC Barcelony nie bali się drgania biodra, przykucnięcie kolan, i słodki dotyk buta gracza na piłce, tak jak robili to za każdym razem, gdy piłka wdzięcznie wędrowała w kierunku Andresa Iniesty. Nigdy dorośli mężczyźni nie wyglądali na tak zagubionych i zdewastowanych, ślizgając się po rozrzedzonym powietrzu i źdźbłach trawy zajętych drwinami z tych upadłych olbrzymów, niż w chwilach, gdy zwykła zmiana kierunku i zwinne muśnięcie nogą o piłkę sprawiało, że gonili – nie powiem cienie – ale lśniącą głowę z cofniętą linią włosów.
A potem doszło do trzeciego aktu.
To był rewanż półfinału Ligi Mistrzów przeciwko Chelsea. Pierwszy mecz zakończył się impasem na Camp Nou bez strzelonych bramek, a Blaugrana zależało na awansie do finału przez moment blasku na Stamford Bridge, Londyn. Jednak Chelsea była zdeterminowana, aby tego wieczoru złamać katalońskie serca, ponieważ objęli prowadzenie na początku dziewiątej minuty po uderzeniu pioruna Michaela Essiena z 20 metrów.
Niemniej jednak, tamtej nocy w Londynie człowiek z Fuentealbilla po raz kolejny miał inne plany.
To była 90. minuta, a Barcelona spadła do dziesięciu mężczyzn i straciła gola. Powietrze w Londynie stawało się coraz cięższe z każdą mijającą minutą, w odległości około 1500 kilometrów, w Katalonii, niespokojnej populacji brakowało gwoździ do gryzienia. Wiedzieli, że potrzebują jednego gola na wyjeździe w Londynie, aby przejść, ale ten cel wydawał się nieprawdopodobnym gościem.
Wtedy nadeszło mistrzowskie posunięcie. Andres Iniesta czekał w łuku na skraju pola karnego Chelsea. Podniesiony krzyż Daniego Alvesa w jakiś sposób trafił do Lionela Messiego, który wydawał się być złapany w nawałnicę niebieskich koszul. Ale Argentyńczyk wiedział, że Andres był blisko, jak zawsze był w trudnych czasach dla Blaugrany, czeka z lekko ugiętymi plecami i rozstawionymi kolanami, jakby kucał, by zabić.
Messi zdołał rzucić piłkę w kierunku Iniesty, a mag wiedział, że zaklęcie jest na czubku jego różdżki. Wszystko, czego potrzebował, to mały świst.
„Połączyłem się z tym strzałem z zewnątrz, nie wnętrze ani czubek buta, ale prosto z mojego serca z całej siły”.
-Andres Iniesta
Następowały poklaski dla „iluzjonisty” FC Barcelony od najlepszych europejskich piłkarzy i menedżerów. Alex Ferguson zauważył, że Iniesta „sprawia, że zespół działa”, podczas gdy Wayne Rooney ocenił go jako najlepszego gracza na świecie. Wkrótce nastąpiło przedłużenie kontraktu z Barcelony do 2015 roku.
Ekstaza podniesienia trofeum Ligi Mistrzów w nocy 27 maja w Rzymie, Jednakże, miał przetrwać zaledwie kilka miesięcy dla pomocnika Barcelony. W 2009 roku dla Andresa Iniesty zima nadeszła zdecydowanie za wcześnie.
Było to w okresie przedsezonowym w Stanach Zjednoczonych, a Iniesta wciąż nie doszedł do siebie po kontuzji, którą zagrał w finale w Rzymie. Wtedy pojawiły się złowrogie gwiazdy.
Z powrotem w Katalonii, w powietrzu unosiła się żałoba. Dani Jarque, kapitanem RCD Espanyol i wzorowym środkowym obrońcą, któremu zostało zaledwie kilka miesięcy od zostania szczęśliwym ojcem, zmarł we Florencji na atak serca w wieku 26 lat.
Dani i Iniesta byli przyjaciółmi od czasów, gdy grali w hiszpańskich drużynach młodzieżowych. Obaj gracze, kto na poziomie klubowym grał po obu stronach zaciętej lokalnej rywalizacji, reprezentowali hiszpańską drużynę narodową we wszystkich przedziałach wiekowych od 16 do 21 lat. Mężczyźni faktycznie dorastali razem przez ostatnie lata dojrzewania. Nic dziwnego, że byli najlepszymi przyjaciółmi, i nic dziwnego, kiedy wiadomość dotarła do Andresa, był zdruzgotany.
Uczucie całkowitego niepokoju ogarnęło jego umysł i ciało. Było jasne, że cierpi, ale wydawało się, że nie ma z tego wyjścia. Sesje treningowe stały się zadaniami górskimi, które najlepiej pozostawić bez skali i panował okres niestabilności psychicznej. Szukał pomocy, a FC Barcelona starała się ją zapewnić, ale ostatecznie nadeszła chwila na murawie, która miała odsunąć od przytłaczającego mroku.
AKT IV:Chwila
W nocy jedenastego lipca 2010, mój umysł się zakochał; przez chwilę został schowany w swoich najgłębszych sferach jako najmilsze wspomnienia.
Często pamiętam tę noc, zwłaszcza przy okazjach, które prezentują się jako ponurych dementorów przybywających, by ucztować na duszach. Mogę ci powiedzieć, że przypomniałem sobie ostatnią noc, kiedy pigułki nie działały, a wokół mojego niespokojnego umysłu zawisło przeczucie złego przeczucia. I za każdym razem pozwalam sobie to sobie przypomnieć, noc zawsze pozostaje taka sama.
Zawsze ten sam stary telewizor – jedyne źródło światła w ciemnym salonie, tuż obok którego śpią moi rodzice. Zawsze jest mój brat, który wydawało się, zautomatyzował się, by utrzymywać głośność telewizora w odwrotnie proporcjonalnej relacji do grzmiącego chrapania naszego ojca. Był starszy, więc musiał wywoływać strzały pilotem, ale nie przeszkadzało mi to, ponieważ na szczęście, futbol nas zjednoczył i nie musieliśmy walczyć o gadżet, żeby oglądać to, co którekolwiek z nas chciało oglądać w telewizji. Potem jest stara sofa zajęta przez moje 15-letnie ja, który trzeszczał za każdym razem, gdy podskoczyłem w ważnej okazji podczas meczu. Teraz zdaję sobie sprawę, że tego wieczoru skrzypienie byłoby intensywne przy takim programie, jaki 22 mężczyzn wystawiało w telewizji na boisku piłkarskim.
I wtedy, zawsze jest ten moment.
Minęła sto szesnasta minuta, a kibice z Holandii i Hiszpanii już zaczęli przywoływać bogów futbolu, aby dać swoim drużynom narodowym ratunek przed porażką w zbliżającej się serii rzutów karnych.
Wyzwolenie nadejdzie, ale zanim jakakolwiek piłka zostanie umieszczona na polu karnym.
Minęła sto szesnasta minuta i Hiszpania gra z Holandią w finale piłkarskich mistrzostw świata. Jest minuta sto szesnaście i widzę małego człowieczka przewyższającego klasę nie tylko tłum mężczyzn w pomarańczowych koszulach, ale także wisząca nad nim niewidzialna chmura burzowa. Jest sto szesnasta minuta i widzę, jak Andres Iniesta osiąga katharsis, gdy łączy się z psotnym Jo'bulani prawą nogą, gdy szalony van der Vaart rzuca się, próbując zablokować strzał. Stekelenburg, holenderski bramkarz, dostaje rękę do piłki, ale ta psotna mała kula ma uszy tylko dla poleceń stóp Don Andres. Odbija się trochę od natrętnej ręki Holendra, jakby grozić Nie waż się mnie dotykać!” przed pukaniem na linię bramkową, aby ogłosić do siatki, że – gotowy czy nie – w końcu nadchodzi.
A wyzwolenie przyszło jako Andres Iniesta, w świętowaniu swojego celu, zdjął koszulkę, by odsłonić podkoszulek z odręcznie napisaną wiadomością:
Dani
Jarque
Siempre
Kon
Nosotros
Dani Jarque, zawsze z nami
Gdzieś w Hiszpanii, matka córeczki, która miała zaledwie dziesięć miesięcy, płakała, gdy zobaczyła na ekranie telewizora, jak duch nieobecnego ojca jej córeczki wypisał się na tym podkoszulku. Jej ukochany Dani. Zawsze z nią.
EPILOG
Ilekroć pamiętam noc, w której Hiszpania podniosła Puchar Świata w Johannesburgu, Zdaję sobie sprawę, że to, co zrobił Andres Iniesta z piłką na polu, było czymś, co poeci zrobili z piórami na pergaminie. Dla mnie mały magik FC Barcelona pozostaje Johnem Donnem futbolu – artystą wznoszącym się nad śmiercią i depresją, jakby chciał nieustraszenie wyrazić:Śmierć, nie bądź dumny!
I chyba wszyscy inni też to zdają sobie sprawę. Może dlatego, kiedy Andres Iniesta wchodzi na boisko lub schodzi z niego, nawet najzagorzalsi rywale jednoczą się, gdy uznają wszystko, co dał im ten człowiek. Idź do Cornelli, a zobaczysz, że bez względu na to, jak gwałtownie kibice Espanyolu protestują przeciwko twierdzeniom, że FC Barcelona jest najlepszym klubem piłkarskim na świecie, z pewnością uspokoją się na wspomnienie imienia Don Andres.
Nawet wzdłuż potężnych trybun Estadio de Santiago Bernabeu, Madridistas pozwolili sobie na chwilę pokory, wstając, by uznać ogrom idei Andresa Iniesty.
Minęło osiem lat, odkąd Don Andres przezwyciężył cienie śmierci i depresji w Johannesburgu i zjednoczył Hiszpanię poprzez przykładny pokaz człowieczeństwa, miłość i przyjaźń. Osiem długich lat, i nadal pozostaje niewypowiedzianą zasadą w całej Hiszpanii, że kiedy Don Andres wchodzi na boisko lub schodzi z niego, wstajesz i okazujesz szacunek. Osiem lat, a mały człowiek z Fuentealbilla nadal rzuca zaklęcia zarówno na przeciwników, jak i widzów.
Ale teraz musi odejść. Aby zainspirować inną ziemię, być może. Jak dla nas, złamane serce, będziemy pielęgnować każdą minutę całego czasu, jaka pozostała w tym sezonie, by odlecieć. Dla tych, którzy zapomnieli o człowieku z Fuentealbilla w oszołomieniu farbowanymi na brąz i niebiesko włosami; i wzdłuż tatuaży wijących się na skórze i mięśniach napiętych i obnoszonych w świętowaniu, to mają być ostatnie dni, kiedy zobaczyłem piłkarza, który był kimś więcej niż zawodnikiem.
Osiem lat, i nigdy nie było drugiego Andresa Iniesty na tym świecie. I wątpię, czy kiedykolwiek będzie.
[Oda do Andresa Iniesty – pocałunek od Fuentealbilla: https://pl.sportsfitness.win/lekkoatletyka/piłka-nożna/1018039545.html ]