Samoloty, pociągi i jedna naprawdę rozgniewana żona | Jak transfer lotniskowy snowboardzisty zamienił się w koszmar?

Słowa i ilustracje Kierona Blacka

Podczas niedawnej podróży do Schladingming w Austrii to, co powinno być dniem transferowym typu mięsno-dwóch warzyw, wypada spektakularnie nie tak dla snowboardzisty, ilustratora i regularnych White Lines współpracownik Kieron Black, jego żona Julia i ich córka Penny (5).

Gdyby zepsucie sportu związanego z transferami lotniskowymi było wydarzeniem olimpijskim, uważamy, że ten wysiłek Kierona z pewnością zabrałby do domu złoty medal… a całkiem możliwe, że także srebrny i brązowy medal.

8:50 Mieszkanie

„Taksówka zarezerwowana na 9.30” mówi Julia. „Myślisz, że to może za wcześnie? Nasz pociąg jest o 10.10, a my będziemy na stacji za 5 minut… to dużo kręcenia się… i jest zimno!”

Oczywiście ma rację. Jest za wcześnie, jest minus dziesięć, a na górze jest chłód. Ale jestem mężczyzną i tatą i wiem lepiej. Wzdycham w sposób, który niektórzy mogliby nazwać protekcjonalnym, „kochanie”, mówię, „zawsze lepiej jest poświęcić trochę czasu na podróż dzień, na wypadek, gdyby koła odpadły, wiesz?”

Wszechświat to słyszy i śmieje się.

9:35 stacja Schladming, peron 3b

„Kurwa, masz rację, to zamrożenie piłki. Wy dziewczęta idźcie i usiądźcie w poczekalni, a ja poczekam tu na peronie z torbami”.

„Dobra kochanie, zrób to, do zobaczenia za chwilę”.

9,52 rano

Przyjeżdża pociąg. Wydruk A4 na oknie brzmi „Salzburg”, a kilka stacji jest wymienionych poniżej. Bonus – jest wcześnie. Myślę o tym, jak ciepło będzie w wagonie i piszę do Julii „pociąg jest tutaj x”. Zaczynam ładować torby. Najpierw jej pokrowiec na narty, trochę zapasów, połóż go na półce, nie zawracaj sobie głowy. Powrót po jej torbę, łatwiej niż narty , ale drzwi pociągu zamykają się z sykiem, gdy do nich dochodzę.

Naciskam zielony guzik, drzwi się otwierają i wyskakuję. Łapię jej torbę z butami, przyklejam ją do półki, zbyt łatwo. Z powrotem do drzwi. Znowu zamknął Star Trek. Wciskam zielony przycisk. Nic. Wciskam go ponownie, a także czerwony obok niego na wszelki wypadek. Nadal nic.

Widzę, jak pociąg po drugiej stronie odjeżdża. Zastanawiam się, czy może drzwi, które się nie otwierają, są kwestią bezpieczeństwa, tak jak nie otworzą się, jeśli w pobliżu jest inny jadący pociąg? Ci Austriacy to w końcu bardzo wydajni ludzie.

Powóz lekko się szarpie. Mam niejasną świadomość, że coś jest nie tak ze światem.

9,54 rano

Realizacja. Strach wznosi się we mnie jak biała woda wzbierająca w pływowym otworze. Pociąg po drugiej stronie w ogóle się nie poruszał – mój był. POCIĄG, W KTÓRYM JESTEM, OPUŚCIŁ STACJĘ.

Panika, moja głowa pełna szumu białego szumu. Gigantyczny, super-rozmiar z frytkami. Moja głowa obraca się jak gołąb, kiedy przeglądam powóz. Niewzruszeni Austriacy odwzajemniają spojrzenie. Bez żadnego powodu zdejmuję torbę nartową Julii z półki, a potem odkładam ją z powrotem, człowiek-logika mówi mi, że każde działanie jest lepsze niż brak działania. Co ja robię? A co ja mam zrobić?

Wybiegam na korytarz, zerkając na dźwignię zatrzymania awaryjnego. Czy powinienem to pociągnąć? Czy to nagły wypadek? Oczywiście to pieprzona sytuacja awaryjna. Przez chwilę rozprasza mnie widok za oknem, gładki, pokryty śniegiem płaskowyż rozpościerający się jak jezioro obmywające korzenie tych pięknych austriackich gór, mglisto czysty w porannym słońcu. Piękne.

Pierdolić. Co? Dźwignia. Tak, dźwignia. Gdzieś z dzieciństwa pamiętam uczucie, że dźwignię można pociągnąć tylko wtedy, gdy jadący pociąg fizycznie rozrywa kończynę, a tak czy inaczej lecimy teraz przez jakąś śnieżną pustkę i zatrzymujemy się w jej środku byłoby gorzej niż w ogóle nie zatrzymywać się. Opuszczam dźwignię i zamiast tego dzwonię do mojej żony.

"Cześć. Gdzie jesteś”, pyta, całkiem rozsądne pytanie, „i dlaczego jest tu tylko pięć toreb?”

„Jestem w pociągu”, odpowiadam.

„Ale naszego pociągu jeszcze nie ma?” Słyszę, jak jej ton trochę się podnosi.

„Nie nasz pociąg. Pociąg”.

„Pociąg?”

„Pociąg”.

„Pociąg w ruchu?”

„Pociąg w ruchu”.

„Ty… ja nie mogę… czy ty… poważny? Nie mogę teraz z tobą rozmawiać… ja… po prostu idę na lotnisko. Rozłącza się. Biorę pod uwagę łączną wagę pięciu toreb i pięciolatka, za którego jest teraz odpowiedzialna.

Siadam/zapadam się na puste miejsce i otwieram przeglądarkę. Zastanawiam się, czego powinienem najpierw szukać, wciąż walcząc z białym szumem w mojej czaszce; autobusy… więcej pociągów? Jak przez mgłę przypominam sobie faceta w gondoli kilka dni temu, który powiedział mi, że wziął taksówkę z Salzburga do Schladming za marne 400 euro, ponieważ dla niego czas był ważniejszy niż pieniądze.

400 euro to na pewno sztywny podatek idiota, ale moje dziewczyny są same… i mają mój paszport. A jeśli jakimś cudem uda im się odlecieć beze mnie, to moja furgonetka na dłuższym pobycie i klucze w kieszeni. Jak wrócą do domu? Jak wrócić do domu? Wzmaga się biały szum. Gdzieś w mojej głowie cichy głos podpowiada mi pytanie do google, ale mi się to nie podoba. Pytanie:„Co jest ze mną nie tak?”

Nadchodzi strażnik. Jest młody, uprzejmy, niewinny i zostaje całkowicie wytrącony z równowagi przez szalonego Irlandczyka, który teraz prawie chwyta go za klapy.

„Dokąd jedzie ten pociąg?” W moim głosie słyszę nienaturalną barwę. Z jakiegoś powodu skupiam się głównie na jego zębach. To adrenalina.

„Gdzie jedzie pociąg?” powtarza, nieco na południe od niedowierzania.

„Tak”, prawie krzyczę, „dokąd idziemy?” Myślę o mojej pięcioletniej córce stojącej na peronie i płaczącej „gdzie jest tatuś?”

„Nie wiesz, dokąd idziesz?” – pyta strażnik.

"NIE! NIE WIEM DOKĄD Pójdę!”

Przedstawiciel narodu słynącego z efektywności i rutyny nagle staje w bliskim kontakcie z przedstawicielem zupełnie innej kultury, słynącej jedynie z poezji, alkoholików i ogólnej bezużyteczności. To idealna burza.

„Jedziemy do Grazu”, mówi, jakby to było zupełnie oczywiste (co oczywiście jest dla wszystkich innych w pociągu).

„A gdzie ten ffffuuu… (uspokój Kierona)… gdzie jest Graz?”

„Dwie godziny dwadzieścia minut będziemy w Grazu”.

„Dwie godziny dwadzieścia… mój samolot wylatuje z Salzburga o 14.35!!!”

„Ale jedziesz do Grazu”, mówi spokojnie.

Wibruję w tym momencie, zrzucam nity. Zwalniam się. „Kiedy następnym razem dojedziemy na stację?”

"Oh. Stainach-Irdning. Dziesięć minut”.

Dziesięć minut. To ponad dwadzieścia minut w pociągu jadącym w złym kierunku. Z samolotem do złapania i moja rodzina utknęła. Jest teraz 10:00.

10.10 Stainach-Irdning

To jak pustynia, biała pustynia, z soplami zamiast bębnów. Peron, brak personelu, kilku skulonych pasażerów i ten wiatr. Jak może nie być personelu? Tablica informacyjna mówi, że pociąg do Schladming odjeżdża za piętnaście minut. Wracając do Schladming, miejscowości wypoczynkowej, a to oznacza mnóstwo autobusów, ponieważ jest dzień przesiadkowy… może uda mi się zdobyć miejsce w autobusie? Robiłem to już wcześniej.

Stamtąd do Salzburga jest jeszcze półtorej godziny, co daje mi około trzydziestu minut w Schladming, żeby znaleźć przedstawiciela/autobus/wskazówkę/jakiś transport, a nawet wiem, że to niemożliwe. Rozpacz chwyta rąbek mojej kurtki. Odpycham jego pomarszczoną dłoń.

Postój taksówek o godz. 10.15

Na tabliczce jest napisany jeden numer taksówki i nie mogę dostać dzwonka. Natykam się na każdy prefiks, jaki przychodzi mi do głowy, ale daje tylko ten sam wynik.

Mężczyzna podchodzi, wyciąga telefon i wybiera numer, ale nie ma zasięgu, więc wraca na peron. Idę za nim, po drodze rechocząc „Sprechen Sie Englisch?”. On to robi. Wyjaśniam swoją sytuację. Robi minę podobną do twarzy strażnika w pociągu. „Za mną” mówi, a ja robię, zagubiony szczeniak ściskający cudze narty i buty.

Wchodzimy w mały tabac, którego nie widziałem w ślepej panice. Mój nowy przyjaciel rozmawia z Frau. Znowu ta twarz. Jednak po nim następuje uśmiech (ale trochę zbyt matczyny, jeśli mam być całkowicie szczery). Dzwoni, chwilę rozmawia, po czym kręci głową. Wykonuje kolejne połączenie, spisuje numer, rozłącza się, dzwoni pod nowy numer. Rozmawiają chwilę, a ona się rozłącza.

Po, jak się wydaje, wieczności, wydaje się, że zauważa mnie, jakby po raz pierwszy. „Och, Milo będzie tu za pięć minut”, mówi, „może chcesz poczekać na zewnątrz?” Mógłbym ją pocałować, ale zamiast tego zadowoliłbym się kupnem coli.

Postój taksówek o godz. 10.25

Milo podjeżdża. Ma tę twarz, ale mnie to nie obchodzi. – Kieronie? Salzburgu? pyta.

Mogłem płakać. Kocham Austrię. W tym momencie zapłaciłbym Milo 1000 euro.

„Tak, to znaczy tak”.

"Dobrze. 100 euro. Idziemy do bankomatu, odbieramy w Pichlarn Schloss, potem w Salzburgu.”

Czy wspomniałem, że kocham Austrię? „100%” mówię i wtapiam się w przednie siedzenie. Możesz podpalić ten samochód, nie wysiadam.

12:55 Lotnisko w Salzburgu – odloty

Moja żona i córka są tam, dzielą się kanapką. Julia robi zupełnie inną minę niż te, które widuję przez cały dzień, ale i tak mnie przytula.

„Dlaczego wybrałeś niewłaściwego tatusia w pociągu?” pyta Penny. Nie mam dobrej odpowiedzi. Mówią, że przygoda nie zaczyna się, dopóki coś nie pójdzie nie tak.

„Czy mogę ugryźć twoją kanapkę?” pytam.

Pora obiadowa, Irlandia Północna – dwa dni później

Z kaprysu dzwonię do ÖBB, austriackiego przewoźnika kolejowego. Kara za pociągnięcie za uchwyt wyłącznika awaryjnego? 90 euro.

Aby przeczytać resztę wydania „Olympic” Mpory, przejdź tutaj.

Możesz też polubić:

Dlaczego świat potrzebuje festiwalu komedii wysokościowych bardziej niż kiedykolwiek

Pojechaliśmy na narty we francuskich górach i była to naprawdę zaskakująca zabawa



[Samoloty, pociągi i jedna naprawdę rozgniewana żona | Jak transfer lotniskowy snowboardzisty zamienił się w koszmar?: https://pl.sportsfitness.win/lekkoatletyka/Snowboard/1018048626.html ]