Pierwszy raz, kiedy poszedłem… | Snowboard
Pierwszy raz, kiedy pojechałem na snowboard, był też prawie ostatnim. To było pierwsze popołudnie mojej pierwszej wyprawy w góry. Wraz z moim rodzeństwem, kuzynem Jamesem i przyjacielem rodziny właśnie odebrałem deskę z wypożyczalni w Geilo w Norwegii. Miałem 12 lat i byłem bardzo podekscytowany.
Podczas podróży mówiono o nauce jazdy na nartach. James, który mieszkał w Szkocji, od lat jeździł w Highlands. Nasz przyjaciel Ali nauczył się podczas poprzedniej podróży. Ale Ali był także skaterem, a był to rok 1998, kiedy snowboard był u szczytu popularności skate-crossover. Z jednej strony mieli ludzie tacy jak John Cardiel, a nawet Steve Caballero próbujący jeździć na snowboardzie. Z drugiej strony miałeś naszych rodziców, którzy uczyli się jeździć na nartach. Tak więc dyskusje nie trwały długo, zanim zostało to rozstrzygnięte. Mieliśmy zostać snowboardzistami. Tak.
A przynajmniej taki był plan. Jednak nasza pierwsza lekcja została zarezerwowana dopiero następnego ranka i nie chcieliśmy czekać. Ubrani już w wypożyczony sprzęt narciarski, wybiegliśmy na zewnątrz, przypięliśmy deski i zaczęliśmy przepychać się na jednej nodze. Jak dotąd tak bezpieczny. Ale wtedy ktoś zauważył, że wyciąg krzesełkowy wciąż jedzie i jak grupa pobudliwych lemingów ciągniętych nieubłaganie w stronę krawędzi klifu, podbiegliśmy do niego i wskoczyliśmy dalej. James potrafił jeździć na nartach. Ali był całkiem niezłym skaterem (podobno potrafił nawet wykonać kickflipa!) i przybiliśmy ta jednostopniowa rzecz. Szczerze mówiąc, jak trudne może to być?
Pobudka była szybka, nasze rozczarowanie brutalne. Wyciągi krzesełkowe są trudne dla początkujących do wysiadania w najlepszych momentach, ale kiedy jesteś krótkonogim 12-latkiem, po raz pierwszy wysiadasz na oblodzonych stokach późnym popołudniem w Norwegii, twoje szanse na pojawienie się bez siniaków są gorsze od zera.
Od tego momentu wszystko szybko się pogorszyło. Oczywiście nie dosłownie, musieliśmy poruszać się w ślimaczym tempie, chwiejąc się chaotycznie po stoku. Ale kiedy ślizgaliśmy się tam i z powrotem, ciągła sekwencja trzasków miażdżących kości ogonowej, przerywana tylko okazjonalnymi skorpionami, nasz duch zatonął.
Nie mam możliwości zweryfikowania, czy to prawda, czy nie, ale w moim wyobrażeniu z tamtego popołudnia było już ciemno, zanim dotarliśmy na dno. Co gorsza, podczas gdy każdy z nas miał posiniaczone tyłki na tyle mocno, że nie mogliśmy siedzieć wygodnie przez resztę tygodnia, mój kuzyn James zrobił coś wyraźnie poważniejszego z jednym z jego nadgarstków.
Na szczęście po wizycie w centrum medycznym okazało się, że nie jest zepsuty. A kiedy już przetrwaliśmy nieuniknione ucho ze strony dorosłych, powiedziano mu, że przynajmniej będzie mógł jeździć na nartach w dalszej części tygodnia, ponieważ jest mniej prawdopodobne, że się na niego upadnie. Był szczęściarzem. Ani ja, ani moje rodzeństwo nie moglibyśmy jeździć na nartach, a gdyby to jedno z nas skręciło im nadgarstek, gra byłaby skończona. Biorąc pod uwagę ogromny wpływ, jaki snowboard będzie miał na moje późniejsze życie, dziwnie jest myśleć, że moja kariera sportów zimowych mogła się skończyć właśnie wtedy.
Zamiast tego złapałam bakcyla w tym tygodniu, a potem spędziłam resztę moich nastoletnich lat na nękaniu moich rodziców (którzy nigdy tak naprawdę nie byli narciarzami), aby zabierali mnie i moje rodzeństwo na śnieg przy każdej możliwej okazji.
Snowboard dyktował plakaty, które przylepiłem na ścianach sypialni, piosenki, które leciały z moich słuchawek discmana, i wybory, których dokonałem na temat mojej przyszłości. Jak tylko skończyłem szkołę, pojechałem w Alpy na sezon (z Jamesem, który już nigdy nie próbował jeździć na snowboardzie, ale został świetnym narciarzem); wybór kierunku studiów podyktowany był w dużej mierze tym, że pozwoliłby mi spędzić rok za granicą w górach; i gdy staje przed wyborem między pracą w Whitelines i miejsce na prestiżowym Kursie Mistrzowskim Dziennikarstwa, konkurs w moim umyśle był równie nierówny jak konkurs fajki z lat 90. z Terje na liście startowej. (Kiedy ktoś oferuje Ci wymarzoną pracę, nie odmawiaj).
Do dziś większość moich prac dotyczy snowboardu, sporą część moich zim (nie wspominając o moich dochodach) spędzam na ściganiu białych rzeczy, a wielu moich najlepszych przyjaciół to ludzie, których poznałem w tamtym świecie.
To, że wszystko to zrodziło się z tak obiecującego początku, wiele mówi o umiejętnościach norweskiego instruktora snowboardu, który pojawił się, by uczyć naszą skarconą grupę następnego ranka po tym pierwszym, fatalnym starciu ze śniegiem. Niestety nie pamiętam jego imienia, ale pamiętam, że myślałem, że był najfajniejszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkaliśmy. Stereotypowo wysoki i blondyn, wyglądał i brzmiał jak nordycki bóg, a my czciliśmy go jak jednego.
Oczywiście pomogło też wyczucie czasu. Snowboarding eksplodował pod względem popularności, ale wciąż miał swój młodzieńczy charakter. Nie widziałeś snowboardzistów w wieku około 25 lat, a wszystko w tym – od trików, przez grafiki na desce, po workowate ubrania – po prostu emanowało chłodem bez wysiłku. Tak jak w przypadku kopii książki Sidewalk Aliego (co również pamiętam czytając w pierwszym tygodniu), każda strona magazynu snowboardowego wydawała się nowym oknem na cały świat szaleństwa. To nie było tak, że nawet rozumiałem cały język, ani nie dostałem wszystkich referencji (później dowiedziałem się, że magazyny snowboardowe z lat 90., w tym Whitelines, byli znani ze swoich żartów), ale to po prostu sprawiło, że było jeszcze fajniej.
Przede wszystkim jednak fakt, że kontynuowałem jazdę na snowboardzie po tym pierwszym, bolesnym spotkaniu, świadczy o uzależniającej naturze tego sportu. Nawet bez pomocy Chrisa Hemswortha, który nauczyłby nas, jak prawidłowo skręcać, natknęliśmy się już na coś fundamentalnego podczas tego pierwszego, głupiego zejścia. Od czasu do czasu, pomiędzy szaleńczo wymykającymi się spod kontroli slajdami w lewo i w prawo, zdobywałeś przewagę, znajdowałeś równowagę i przez ulotną sekundę prawie czułeś, że masz kontrolę. Gdy schodziliśmy w dół, te ulotne sekundy stawały się coraz dłuższe. Mogło to być przyrostowe, ale zanim dotarliśmy do dna, poprawiliśmy się.
Od 20 lat jeździłem po całym świecie, od Kazachstanu po Kolorado, pokonując każdy teren, w każdych warunkach. Ale gdziekolwiek jedziesz i na jakim jesteś poziomie, podstawowy dreszczyk emocji jest taki sam:chodzi o zmuszenie się do spróbowania czegoś nowego, przestraszenie się trochę w trakcie, stopniowe ulepszanie i ostatecznie osiągnięcie tego. Niezależnie od tego, czy jedziesz na wprost kuluarem Chamonix, czy też maszerujesz na swoim pierwszym zielonym biegu, masz poczucie kontroli — ale nie nadto pod kontrolą – czegoś niebezpiecznego. To po prostu nigdy się nie starzeje.
[Pierwszy raz, kiedy poszedłem… | Snowboard: https://pl.sportsfitness.win/lekkoatletyka/Snowboard/1018047984.html ]