Jak najlepiej wykorzystać „Bestię ze Wschodu” | Pojechaliśmy na snowboard w Irlandii Północnej

Wbrew radom wszystkich artysta i snowboardzista Kieron Black udał się w góry Mourne ze swoim przyjacielem Paddy Dooganem, aby zobaczyć, o co chodzi w niesławnej „Bestii ze Wschodu”. Żadne z nich nie oczekiwało wiele, ale dzięki Lidlowi i kilkusetletniej inżynierii cywilnej z pewnością dostali więcej, niż się spodziewali…

Myśleliśmy, że będzie to kolejny fałszywy alarm, ta Bestia ze Wschodu. Bez zębów. Niewłaściwie sprzedany. Bursztyn ostrzega mój tyłek.

A potem uderza… i wszystko idzie trochę dziwnie. To zdecydowanie burza, ale wygląda na to, że jakoś zsunęła się z zawiasów. Śnieg atakuje nas, cienkie białe strzały zimnego gniewu lecą gęsto i szybko, równolegle do ziemi. Ale po trzech dniach wzgórza pozostają zdecydowanie i uparcie brązowe – nic się do niczego nie przyczepia. Mój przyjaciel dobrze to podsumowuje; „To tak, jakby na dachu był koleś z pudełkiem styropianu…”

Z zazdrosnymi oczami oglądamy wiadomości z kontynentu. Tam jest właściwie biało, a ludzie radzą sobie z tym ze zwykłą pewnością siebie; para uwięziona w Vauxhall na noc, mająca na sobie tylko piżamki i kapcie, ponieważ „pani chciała zobaczyć śnieg”, a ojcowie z radością ryzykują swoje przyszłe pokolenie dla czterech Happy Meals i Big Maca. To naprawdę inspirujące – nic dziwnego, że Europejczycy tak ciężko walczą, by nas zatrzymać.

Za Morzem Irlandzkim to wszystkie grupy posłańców i rozmazane pstryknięcia iPhone'a rozlanego mleka na zielonych obrusach, a może to plama śniegu na zboczu góry, trudno powiedzieć. Nawiedzenia z drugiej ręki z kanałów znajomych znajomych. To nie wystarczy.

A potem weekend dobiega końca i zdajemy sobie sprawę, że nie mieliśmy tego, a nasze deski były woskowane kilka dni temu, a ja właśnie znalazłem rakiety śnieżne i jest na to tylko jedno – pieprzyć prognozę. Pieprzyć raporty śnieżne. Jedziemy.

I tak się stało, że spotkałem Paddy'ego w Castlewellan w niedzielny poranek i po 30 minutach przekomarzania się z taksówką, oto jesteśmy, stanęliśmy na śniegu u podnóża Slieve Meelmore, w Gore-Tex'd, w butach i gotowi do drogi. (Mówię Gore-Tex – moja kurtka przeszła tak wiele prań technicznych, że ma wodoodporność kwadratowego ręcznika kuchennego).

Temperatura flirtuje w okolicach zera, widoczność jest okropna, a to, co wieje na nas, przypomina deszcz. Co gorsza, tam gdzie powinienem zobaczyć śnieg, widzę dużo wrzosów. Mleko i obrusy. „Będzie tam coś na górze”, zapewnia mnie Paddy, „i na pewno, w czym jeszcze byś się zajmował?”

Nie mam na to dobrej odpowiedzi, więc ruszamy. Paddy jest doświadczonym narciarzem backcountry, a po założeniu tych skór wydaje się, że wznosi się w tym samym tempie, w jakim ja schodzę, a podczas wędrówki zwykle wpatruję się w tył głowy Paddy'ego (jeśli w ogóle go widzę ) próbując znaleźć środek między pychą a zawałem serca. Któregoś dnia będę musiał kupić splitboard, ale na razie moje rakiety i kijki będą musiały wystarczyć. W każdym razie te przerwy, w których nie można wymiotować, są zawsze dobrą okazją, aby zatrzymać się i podziwiać majestat otoczenia.

Podążamy za Murem Morne'a. Od ponad stu lat mur dumnie wznosi się nad górami, pieszcząc ich kontury, chroniąc wiele owiec i bydła przed… innymi owcami i bydłem. Jest to kultowy kawałek inżynierii lądowej, a granit, z którego jest wykonany, jest mięśniem w sercu naszych gór i uwielbiamy to.

Jest to również świetna osłona przeciwwiatrowa, umożliwiająca zarówno bezpieczne spożywanie posiłków, jak i ułatwianie narastania śniegu (jeśli śnieg jest lekki, nielepki i powinien być, jak to jest dzisiaj, dużo wiatru).

Paddy i ja to zauważamy, łapiemy sobie nawzajem wzrok, ale nic nie mówimy. Kontynuujemy wspinaczkę. Śnieg wciąż jest mokry, moja kurtka ledwo sobie radzi, ale ciepło generowane przez moje napięte grupy mięśniowe, aby nadążyć za Paddym, powstrzymuje wnikanie wilgoci.

Pokrywa śnieżna jest rzadka, nie ma na to innego słowa. Ale zaspy są głębokie i zgubiłbym się bez rakiet śnieżnych i kijków. Narty Paddy's sprawiają, że jest to łatwe. Zatrzymujemy się na kalorie i dyskutujemy o naszych możliwościach, oboje stoimy na stanowisku, że dzień w górach to dzień w górach, cieszymy się, że tu jesteśmy, ale wydaje się coraz mniej prawdopodobne, że znajdziemy łata śniegu głęboka lub wystarczająco duża, aby wykonać więcej niż kilka zakrętów – skromny zwrot za nasze wysiłki. I na pewno wrócimy do furgonetki.

Aspekt wzrasta. Włączam drążki wspomagające wspinanie na rakietach śnieżnych. Paddy musi ciężej pracować, aby jego skórki się przykleiły. Wiatr nas bije, deska na plecach to żagiel, popycha mnie w złym kierunku i nic nie widzę. „Chodźmy do kopca”, krzyczy Paddy, „przynajmniej zdobędziemy szczyt i poczujemy, że coś zrobiliśmy!”

Dziesięć trudnych minut później robimy Slieve Meelmore Cairn i wydajemy nasze racje żywnościowe pod powitalną tabliczką z napisem „Intruzi ścigani”, co jest dziwną koncepcją w tej żywiołowej pustce.

Właśnie wypiłem pierwszy łyk ziół, kiedy przez szum burzy usłyszałem coś, co można opisać tylko jako wąchanie mopsa. żal mi biednego zwierzęcia; każde stworzenie z tak minimalnym prześwitem będzie miało tutaj ciężki okres. A może nie ma mopsa; być może to halucynacja słuchowa spowodowana nieustępliwym wiatrem.

Ale to nie jest żadna z tych rzeczy; To jest gorsze. Za rogiem kopca nagle pojawia się Darth Vader, tylko teraz wygląda na to, że facet ma wściekliznę na domiar wszystkiego innego. Tylko, że to nie jest Darth Vader, to biegacz w masce treningowej, z której filtrów zwisa pięciocalowa, na wpół zamrożona kropla śliny.

Gdybym nie była na to przygotowana, jeszcze mniej przygotowana jestem na jego kolegę, który materializuje się za nim, ubrany w polar, spodnie typu trakkie i czapkę z pomponem z Lidla. Ledwo nadrobiłem tutaj buty i kijki, goretex i gogle – pozdrawiam cię w Irlandii Północnej. Wyciągam aparat, ale ta dwójka już zniknęła w mroku i mam tylko słowo Paddy'ego na to, że w ogóle tam byli.

Kończymy jedzenie i zaczynamy zejście. Żałuję schodzenia po pochyłej powierzchni, po prostu się tego nie robi – albo toczysz się, albo ślizgasz. Ale po raz kolejny góry śmieją się z moich małych ludzkich wyobrażeń i zmuszają nas do upadku i potknięcia się w butach ze szczytu. Wciąż jest to bardzo przyjemne doświadczenie, ale jestem zbyt świadomy, że chociaż teraz odpiąłem deskę z plecaka, pozostaje ona pasażerem, a nie pojazdem, w zasadzie ponad 5 kg bezużytecznego, łapiącego wiatr p-tex.

„Do tego kulki, przypinam się”. Paddy czuje to samo. Do pokonania jest tylko dwumetrowa wstęga śniegu, ten sam pas, który prawie odrzuciliśmy w drodze na górę, nagromadzenie utworzone przez ścianę. Wszystko inne to wrzos i skała. I te dwa metry nie są stałe, czasem to tylko szerokość deski między kamieniami, czasem nawet nie, ale jest i jest tam przez ścianę.

I okazuje się, że jest to najbardziej radosny, uduchowiony strzęp, jaki miałem od bardzo, bardzo dawna. Wygląda na to, że wystarczy dwumetrowy korytarz i odpowiednia postawa, a wkrótce Paddy i ja krzyczymy i krzyczymy jak dzieci, a ściana rozmywa się obok nas jak miniaturowy kamienny pociąg.

Przypominają mi się Australijczycy, których spotkałem kiedyś podczas surfowania po Bundoran lata temu, i domowe wideo, które tak dumnie pokazywali; godziny nagrań skromnych irlandzkich kamiennych murów i niewiele więcej, nakręconych z okna ich jadącego samochodu, niekończąca się szara plama przerywana podekscytowanymi przekleństwami Australijczyków:„chyba nie mamy ich w domu!”

Tak jest teraz, Morne Wall, bariera od naszego zbiorowego sumienia północnoirlandzkiego (i och, jak my, Nornowie, lubimy starą, dobrą barierę) szybuje obok nas, dając nam drogę do domu, dodając tę ​​nieuchwytną, bardzo poszukiwaną wiśnia do tego, co było już całkiem przyzwoitym ciastem. Kiedy śnieżna wstążka się zwęża, po prostu ją wyrównujemy, kamienie ollie, a kiedy nie możemy zrobić ani jednego, po prostu układamy go ze śmiechem w coraz bardziej zasępionym śniegu. Paddy oddał strzał rdzeniowy, nie obchodzi go to.

Mijamy kilku zdezorientowanych wędrowców, którzy oferują pohukiwania i przyjazne fale. Szum strumienia wznosi się i cichnie, gdy prześlizgujemy się obok jego meandrów, a potem, nieprawdopodobnie dłużej, niż się spodziewaliśmy, ale wciąż zbyt wcześnie, jest po wszystkim i wracamy do plecaków, aby pokonać ostatnie pół mili do domu.

Możesz też polubić:

Samoloty, pociągi i jedna naprawdę rozgniewana żona | Jak transfer lotniskowy snowboardzisty zamienił się w koszmar

Od Simpsonów do South Parku | 16 grafik snowboardowych inspirowanych telewizją



[Jak najlepiej wykorzystać „Bestię ze Wschodu” | Pojechaliśmy na snowboard w Irlandii Północnej: https://pl.sportsfitness.win/lekkoatletyka/Snowboard/1018048632.html ]