Spanie na zewnątrz:przez 48 godzin wybraliśmy się na dziki kemping w South Downs i przeżyliśmy, aby opowiedzieć historię

Byłbym pierwszym, który przyznałby, że nie jestem dzikim człowiekiem. Nie wiem, jak zbudować schronienie, rozpalić ogień, walczyć z niedźwiedziem, złapać rybę słodkowodną, ​​zapuścić brodę dorosłego mężczyzny ani robić innych rzeczy, które uważane są za drugą naturę prawdziwej poszukiwacze przygód. Zdjęcie Niedźwiedź Grylls . Jestem przeciwieństwem Bear Gryllsa. Nie trzeba dodawać, kiedy podjąłem szybką decyzję o dzikim kempingu przez dwie noce w South Downs miałem więcej niż kilka obaw.

Martwiąc się, że zrobię z siebie trupa, jeśli pójdę na to solo, udało mi się nakłonić mojego kolegi, Dave'a, który był na świeżym powietrzu, aby wyruszył w tę przygodę. Pomyślałem, że nic nie może się nie udać, jeśli pojadę na dziki kemping z mężczyzną o imieniu Dave. Jest powód, dla którego wszyscy znają Dave'a. Daves jest solidny. Dave są niezawodne. Daves to ocaleni. Spotykam Dave'a na Victoria Station w czwartkowe popołudnie i już po dwóch minutach jest jasne, że nie jest pod wrażeniem mojego wyboru plecaka, który leży między nami na podłodze.

„To zepsuje ci kopię zapasową”, mówi mi. „Potrzebujesz torby takiej jak moja”.

Patrzę na moją torbę, a potem na jego. Od razu widzę, że jego torba wygląda jak torba kogoś, kto wie, co robi. Jest na nim wiele zamków i kieszeni. Jest pas biodrowy, wystająca z niego rurka do picia, a na dole przymocowany śpiwór. Torba Dave'a zapewnia wsparcie kręgosłupa, moja nie. Patrzę na moją torbę z dezaprobatą.

Dave przywiózł dla mnie mapę, kompas, przewodnik nawigacyjny po South Downs Way, kanister z gazem i zapasową sakiewkę na wodę. Można śmiało powiedzieć, że Dave pomyślał o wszystkim.

Wskakujemy do pociągu do Eastbourne i badamy wędrówkę trasa, którą będziemy jechać. Wyznaczamy potencjalne miejsca do dzikiego biwakowania i dyskutujemy, jak daleko możemy przejść realistycznie w ciągu 48 godzin. Obawa ustępuje miejsca podekscytowaniu, a ja zaczynam rozkoszować się potencjalną wolnością i ucieczką, która nas czeka.

Spałem na kempingach i raz wybrałem się na „glamping” w ramach kenijskiego safari, ale nigdy w życiu nie robiłem kempingu jak to wcześniej. To miał być kemping bez zasad, ograniczeń i, co najważniejsze, namiotów. Przez następne dwie noce nad naszymi głowami będzie tylko nocne niebo. Mogliśmy się tylko modlić, żeby deszcz nie był problemem. Worki biwakowe (znane również jako „biwaki”), których używaliśmy, miały wiele zalet, ale dach nie był jedną z nich.

Po przybyciu do Eastbourne i szybkim postoju w supermarkecie, aby zaopatrzyć się w posiłki, orzeszki ziemne i wystarczającą ilość batoników zbożowych, aby nakarmić całą ekipę produkcyjną Game of Thrones dwukrotnie – udajemy się do Eastbourne Pier. Stąd kierujemy się wzdłuż nadmorskiej drogi do punktu początkowego 100-kilometrowej trasy South Downs Way.

W połowie pierwszego wzniesienia uświadamiamy sobie, że żadne z nas nie jest tak sprawne, jak trzeba. Nasza samoocena jest jeszcze bardziej osłabiona, gdy widzimy parę w średnim wieku, szczęśliwie kroczącą w przeciwnym kierunku. Kończą South Downs Way i podskakują wraz z wigorem ateńskich bogów. To, że jestem już trochę zmęczona i sięgam po swój pierwszy batonik zbożowy, nie wydaje się nikomu przeoczyć.

Sceneria wzdłuż odcinka Seven Sisters South Downs Way jest jedną z najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek widziałem w Wielkiej Brytanii. Toczące się wzgórza i nieziemskie białe klify, smagane wiatrem drzewa wyglądają jak coś z obrazu Salvadora Dali lub okładki albumu Biffy Clyro; wszystkie wygięte pod kątem 90 stopni jak jedna z łyżek Uri Gellera.

W końcu skręcamy w głąb lądu i podążamy South Downs Way wzdłuż rzeki Cuckmere. Cuckmere wije się na wieś wschodniego Sussex jak hałaśliwy kawałek ogromnego spaghetti. Daleko pod nami dostrzegamy kilku pływających na desce z wiosłami. Oprócz zwierząt gospodarskich wydają się być jedyną oznaką życia w promieniu wielu mil.

Z popołudniem zamieniającym się w wieczór, wkraczamy do Parku Siedem Sióstr. Po raz pierwszy na wędrówce wchodzimy na teren leśny. Przychodzi mi na myśl fragment Drużyny Pierścieni, w którym Frodo, Sam, Merry i Pippin muszą się ukryć przed jednym z zakapturzonych Upiorów Pierścienia Saurona. Na szczęście nie nosimy dziś ze sobą jednego pierścienia mocy, a nasze płynne postępy przebiegają nieprzerwanie przez żołnierzy Mordoru.

Zatrzymujemy się na wzgórzu z epickim widokiem na Białego Konia Litlingtona – gigantyczną, kredową postać w kształcie konia wyrzeźbioną w zagłębieniach. To tutaj wyciągamy piec BruKit i podgrzewamy nasze pakowane próżniowo posiłki. Nie jestem pewien, czy to tylko moje przytłaczające poczucie głodu, czy też jedzenie jest naprawdę dobry, ale w mgnieniu oka wyśmiewam je.

Kolejna godzina marszu i docieramy do Litlington. Słońce zachodzi, ale zamiast podjąć rozsądną decyzję o znalezieniu odpowiedniego miejsca na biwak, gdy jest jeszcze jasno, podejmujemy znacznie fajniejszą decyzję i uderzamy w lokalnego pijaka o nazwie Pług i brona. Rozmowny barman przygotowuje dla nas kilka piw i napełnia nasze plecaki z wodą, podczas gdy Dave i ja przeszukujemy mapę w poszukiwaniu miejsc dalej przed nami, gdzie moglibyśmy obozować.

Gdy płacimy, barman pyta nas, gdzie mieszkamy. Ze względu na szare obszary wokół legalności dzikiego kempingu kłamię i mówię mu, że zatrzymujemy się w Alfriston Camping Park. Niezręcznie okazuje się, że zna właściciela i proponuje, że zadzwoni do nas. Mówię mu, że nie będzie to konieczne, dziękuję za uzupełnienie wody i szybko wyjdź. Na zewnątrz Dave wygląda na zdezorientowanego i czuje, że moje zachowanie w pubie sprawiło, że wyglądaliśmy podejrzanie. Prawdopodobnie ma rację, ale teraz mamy większe problemy. Jest ciemno, a my wciąż jesteśmy około mili od obrzeży Alfriston.

Z naszymi namiotami możemy spać wszędzie, ale obrzeża Alfriston były naszym celem od chwili, gdy opuściliśmy Eastbourne. Decydujemy się iść tam po ciemku z latarkami na głowę zamiast spać na polu w pobliżu pubu. Chwilę potykamy się na drodze i niedługo zdajemy sobie sprawę, że przegapiliśmy zakręt. Obok nas parkuje pick-up i proponuje, że nas podwiezie. Martwimy się, że zabierze nas bezpośrednio do pobliskiego kempingu, czyli dokładnie tego miejsca, którego staramy się unikać, więc grzecznie go odrzucamy. Zdezorientowany naszą odmową, mimo to daje nam jasne wskazówki, jak dostać się do Alfriston.

Kolejne 20 minut, gdy idziemy w kierunku Alfriston, mija w niezdecydowaniu. Rutyna wygląda mniej więcej tak:wybierz miejsce, porozmawiaj o wielu pozytywach, wahaj się, zdecyduj, że to nie jest właściwe miejsce, idź dalej i powtarzaj. Po pewnym czasie natkniemy się na szeroką otwartą przestrzeń, która wydaje się dojrzała do dzikiego biwakowania. Czuje się na uboczu, cicho i jest to miejsce, w którym możemy spać bez nadepnięcia przez nocnych mieszkańców. W powietrzu unosi się ostry zapach, ale przypisujemy to ogólnemu wiejskiemu aromatowi i akceptujemy go jako część doświadczenia.

Ziemia jest bez wątpienia najbardziej nierówną rzeczą, na jakiej kiedykolwiek spałem. Zasypiam i wysypiam się, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że ​​bez namiotu nad głową jesteśmy odsłonięci i bezbronni. Nocne skrzeki dzikich zwierząt w okolicy, które walczą i cudzołożą ze sobą w ciemności, nie poprawiają mojego stanu umysłu, a zimne powietrze ogarnia mnie do tego stopnia, że ​​w końcu noszę wszystkie ubrania, które przyniosłem. ze mną.

Trefor Jones , entuzjasta dzikiego biwakowania, który kiedyś spędzał każdą noc we wrześniu śpiąc w londyńskich parkach, powiedział mi przed naszą wycieczką do South Downs, że strach podczas dzikiego biwakowania jest „wszystko psychologiczny…” i że jest „… częścią dreszczyku biwakowania”. Te słowa krążą w mojej głowie, gdy próbuję sobie wmówić, że nie zostanę zamordowany przez człowieka z siekierą. W końcu sen mnie pochłania. Następną rzeczą, jaką wiem, budzę się spokojnie do wczesnego poranka.

Siedząc powoli i czując się całkowicie zjednoczony z naturą , podnoszę wzrok i widzę wyprowadzającego psa jakieś 20 jardów dalej. Udaje, że nas nie widzi, ale w naszych czerwonych torbach namiotowych nie sposób nas przegapić. Nie tylko to, ale zdaję sobie sprawę, że spaliśmy znacznie bliżej wioski Alfriston, niż wcześniej sądziłem. Mniej więcej kilkanaście budynków w wiosce, różniących się kształtem i wielkością, ma wyraźny widok na nas obozujących na środku pola. Wygląda na to, że zapach ostatniej nocy pochodzi z jakiegoś końskiego nawozu około metra od głowy Dave'a.

W ciemności wydawało się, że jest to wspaniałe, dzikie miejsce do biwakowania. W świetle czuje się wystawiony na drganie zasłon i poranne wyprowadzanie psów. Przyrzekamy, że nie popełnimy ponownie tego samego błędu i mówimy sobie, że przed zachodem słońca znajdziemy miejsce na dzisiejszą noc.

Drugi dzień obfituje w wydarzenia. Jakieś osiem mil dalej, w dół wzgórza goni nas stado przeganiających się krów. Około 15 mil dalej dosłownie widzimy tornado na szczycie sąsiedniego wzgórza. Gdzieś w okolicach 18 mil otwierają się niebiosa i jesteśmy przemoczeni od stóp do głów przez ulewny deszcz. Piorun i błyskawica towarzyszące temu monsunowi sprawiają, że czuję się jak postać z apokaliptycznego filmu o przetrwaniu.

Okazuje się, że Dave jest rodzajem maszyny do chodzenia na świeżym powietrzu. Wyobraź sobie, że Terminator miał kudłatego kochanka z jednym z prezenterów Countryfile, a ty masz go w pigułce. Podczas gdy jestem gotów przestać chodzić, prawdopodobnie na zawsze, gdzieś około 20 mil; Dave orze jak opętany. Jego osobista mantra z ostatnich kilku mil wydaje się brzmieć „Do Pyecombe i dalej”, wewnętrznie moja jest „Stop. Proszę. Zatrzymaj to. Nie chcę już chodzić. Po prostu zatrzymaj to.”

Wyznaję Dave'owi na obrzeżach wioski, że nie chcę iść dalej niż Pyecombe. Mówię mu, że chcę po prostu posiedzieć w pubie, zdjąć przemoczone buty i skarpetki, i zjeść własną wagę według dań z menu. Skończyłem z chodzeniem, mówię mu. GOTOWE. Gotowe. Znosi to zaskakująco dobrze, a kiedy po chwili ponownie uderza w nas ulewny deszcz, wyjawia, że ​​mój plan może być mimo wszystko najlepszy.

Wchodzimy do The Plough w Pyecombe wyglądając jak dwie osoby, które właśnie przeżyły zatonięcie Titanica. Wszędzie ociekamy wodą, ale zamiast być wykończonym, barman uśmiecha się do nas i każe nam usiąść. Przynosi nam kilka piw, które nigdy nie smakowały tak dobrze, a my oglądamy kłopoty z tłumem w meczu Chorwacja-Czechy na Euro 2016 z wyczerpanymi uśmiechami na twarzy. Trzy piwa, duża miska nachosów, później pizza z podwójnym serem i jestem gotowa zemdleć gdzieś na polu.

Nie ucząc się na błędach poprzedniej nocy, słońce już zaszło, kiedy wychodzimy z pubu. Studiując mapę z naszymi „piwnymi goglami” bardzo mocno, wybieramy miejsce na pobliskim wzgórzu około 20 minut spacerem. Po rozłożeniu naszych sakw namiotowych w ciemności położyliśmy się i odkrywamy, że rozbiliśmy obóz wśród pokrzyw. Zamiast podjąć rozsądną decyzję o odejściu od pokrzywy, decydujemy się po prostu zrobić i spać tam, gdzie jesteśmy. Drugą noc spędzam na dzikim kempingu, owinięta jak czarodziejskie żarcie, kuląc się przed pokrzywami, które otaczają nas ze wszystkich stron.

Ubrania, które mam na sobie i ubrania, które mam w torbie, wciąż są przemoczone po całodniowej wycieczce. Tak więc w przeciwieństwie do pierwszej nocy na dzikim biwaku, kiedy mogłem założyć każdy element garderoby, który miałem ze sobą, aby się ogrzać, wilgoć moich ubrań zmusza mnie do rozebrania się do absolutnego minimum, zwinięcia się ciasno w pozycji embrionalnej i myśl o ciepłych myślach, aby odeprzeć hipotermię. To śmieszna sytuacja i stwierdzam, że mój stan emocjonalny waha się między śmiechem a płaczem.

Zapadam w sen, a kiedy słońce budzi mnie kilka godzin później, mam takie samo uczucie spokoju i harmonii, jakie miałem poprzedniego ranka. Zdaję sobie sprawę, że jest to istota dzikiego biwakowania i dlatego coraz więcej ludzi to uwielbia. Rozpoczęcie dnia w szczerym polu, z samym niebem nad głową, daje niewiarygodne uczucie eskapizmu. Zapominasz o emocjonalnym rollercoasterze, który cię tam wpakował, zapominasz, że twoje ubrania są mokre, a stopy tak bardzo bolą, że chcesz je odciąć, zapominasz o obowiązkach dorosłego życia i kłopotach coraz bardziej problematycznego świata, zapominasz to wszystko. Wszystko staje się o chwalebnym momencie, kiedy ty i natura są splecione. Jest piękny.

Mój stan zen, niejasno Dalajlama, zostaje przerwany przez stado owiec, które przechodzi przez wzgórze za nami. Martwiąc się, że niedługo odkryje nas zirytowany farmer, budzę Dave'a i mówię mu, że czas na szybkie wyjście. Pakujemy nasz sprzęt tak szybko, jak to możliwe i szybko wędrujemy z powrotem w kierunku Pyecombe. Wspinamy się na najbliższą stację kolejową w Hassocks, wsiadamy do pociągu do London Victoria i siedzimy w spokojnej ciszy jako metę naszej dzikiej przygody pojawia się w zasięgu wzroku. W Victorii żegnamy się i zgadzamy się wkrótce powtórzyć. Oboje skończyliśmy z normalnym kempingiem. Odtąd wszystko kręci się wokół worków namiotowych i pokrzywy.

Ogromne podziękowania dla AlpKit za umożliwienie tej dzikiej przygody na kempingu poprzez dostarczenie sakw namiotowych, czołówek i kuchenki kempingowej BruKit.

Aby przeczytać pozostałe funkcje z czerwcowego wydania „Wild”, przejdź tutaj



[Spanie na zewnątrz:przez 48 godzin wybraliśmy się na dziki kemping w South Downs i przeżyliśmy, aby opowiedzieć historię: https://pl.sportsfitness.win/rekreacja/kemping/1018049140.html ]