Czerwony Gerard wygrywa złoto | Pełny raport olimpijskiego stylu stoku

Po wczorajszych kwalifikacjach na boisku, dziś był czas na biznes dla kolarzy, którzy zakwalifikowali się do finałów olimpijskich w stylu Slopestyle mężczyzn. Oto, jak to się potoczyło i kto zabrał do domu tę najważniejszą ozdobę…

Pomimo trudnych warunków, zostaliśmy uraczeni solidną – jeśli nie znakomitą – jazdą w stylu slopestyle’owym w kwalifikacjach poprzedniego dnia (wraz z odrobiną oceniania kontrowersji, oczywiście), gdzie imponująco wyglądająca trasa została po raz pierwszy spłukana. To, co wyjęliśmy z pierwszych przejazdów, to to, że nie ma zbyt wiele miejsca między tymi elementami rail, porównywanie uderzeń na korcie ze skokami na wprost to nieprecyzyjna nauka, a wiele osób takich jak Miller Flips.

Pole było jednak takie samo dla wszystkich i chociaż było kilka niespodzianek (ultra-spinner Chris Corning nie przeszedł przez większość znanych badboyów ze stoku poradziła sobie znakomicie i przeszła do finału bez konieczności wchodzenia all-in.

Jednak dzisiaj nie było miejsca na bezpieczną grę, a jeśli kiedykolwiek frazesy „idź na całość lub idź do domu”, „zakręć, aby wygrać” i „podkręć do 11” są istotne, to w finale olimpijskim, gdy spędziłeś najlepsza część dwóch lat próbując zasłużyć na miejsce przy stole. To wszystko. Schodzi. Do tego.

W przeciwieństwie do dwubiegowych kwalifikacji, dzisiejsi finaliści mieli trzy szanse na pokonanie liczącego się biegu i chociaż pogoda była lepsza, temperatury ponownie spadły i, co ważne, podmuchy wiatru powodowały problemy. Nie mając nic do roboty, przypięliśmy się do jazdy. Niklas Mattsson miał zaszczyt potoczyć piłkę, podczas gdy Max Parrot (jako najwyżej punktowany kwalifikant) miał tę przewagę, że spadł jako ostatni.

Zawodnicy (w kolejności wypadania):Niklas Mattsson, Seppe Smits, Torgeir Bergrem, Tyler Nicholson, Mons Roisland, Ståle Sandbech, Seb Toutant, Red Gerard, Carlos Garcia Knight, Mark McMorris, Marcus Kleveland, Max Parrot.

*Mons Roisland nie dostał się do finału z powodu brutalnego wypadku w praktyce. Wkrótce poczujesz się lepiej Mons!

FINAŁ

Norwegom udało się wprowadzić całą czwórkę swojej drużyny do finału, a Kanada, która dokonała tego samego wyczynu, miała wszelkie zadatki na wyścig dwóch koni po złoto.

Stale Sandbech – norweski chłopiec z plakatu – słusznie objął prowadzenie, wykorzystując całe swoje doświadczenie (nie wspominając o niektórych z najlepszych umiejętności w branży), aby połączyć dwa czyste przejazdy. Jego najlepszy wynik wypadł w rundzie 2 z linią, która zawierała zamianę frontlip na przód tępy (tak, to tak technicznie, jak się wydaje), frontlip fakie cab 270 out, cab 1 back miller, frontside miller, frontside 1440, backside 1260, kabina 1260. Uff!

Każdy, kto oglądał regularne gramy Stale'a sfilmowane przez samozwańczego „Boga Gimbala”, będzie zaznajomiony z powietrzną świadomością tego gościa, ale zobaczenie, jak uderza w te ogromne obroty pod presją biegu na żywo, było czymś, co warto zobaczyć.

Tymczasem Mark McMorris kontynuował swoją niezwykłą historię powrotu prosto z hollywoodzkiego filmu. Kanadyjczyk, który doznał dwóch przerażających kontuzji w ciągu ostatnich dwóch sezonów, nie wykazywał żadnych negatywnych skutków w PyeongChang, uzyskując jeden lepszy wynik Stale'a w drugim biegu z kilkoma potwornymi powietrzem przez kickery, w tym switch backside 12, frontside triple cork 1440 i szczerze szalony tył potrójny korek 1620. Kilka jego lądowań nie było zupełnie tak czysty, jak jego zwykły nieskazitelny standard, który pozostawiał szansę – tylko szczelinę, pamiętaj – dla kogoś, kto pójdzie o jeden lepszy w ostatniej rundzie.

Kto jednak mógłby się podnieść? Pod koniec drugiego biegu kilka wielkich nazwisk zmagało się na torze przeznaczonym do maksymalnego zajebania. Nie chodzi o to, że nie rzucano wielkich trików – prawie przy każdym biegu były momenty „przewijania” – ale między zmiennymi wiatrami, nietypowym układem i zwykłym wyzwaniem, jakim jest odłożenie ponad pół tuzina technicznych trików z rzędu, za każdym razem wydawało się, że coś idzie nie tak.

Szczególnie Red Gerard wydawał się zmagać z wiatrem. 17-latek z Kolorado waży mniej więcej tyle, co pusta paczka chipsów i chociaż jego linia w górnej części była chyba najbardziej kreatywna ze wszystkich, wyraźnie pompował prędkość podczas skoków – w wyniku czego kilka wycieki w seriach 1 i 2.

W międzyczasie Max Parrot walczył z własnymi demonami – głównie w formie frontside triple 14, którego dwukrotnie nie udało mu się ominąć, co zaowocowało bolesnymi uderzeniami. Jednak jego gra kolejowa – często wymieniana jako słabość tego króla Big Air – wydawała się celna. Jeśli zdołałby to zebrać do biegu 3, miałby wyraźny strzał na podium, a może nawet na złoto.

A co z faworytem, ​​Marcusem Klevelandem? Dzięki kontroli krawędzi i umiejętności improwizacji, o której zwykli śmiertelnicy mogą tylko pomarzyć, 18-letni ninja z Norwegii wydawał się stworzony na miarę tych najbardziej pomysłowych tras slopestyle. Jednak gdy robił mielone mięso z szalonej sekcji wysięgnika, jak dotąd nie udało mu się osiągnąć pełnego potencjału.

W tym momencie trzeba powiedzieć, że niektóre z najlepszych rzeczy w zawodach slopestyle’owych zdarzają się po upadku zawodnika, a finał olimpijski nie był wyjątkiem, z licznymi przypadkowymi trikami z masłem na ostatnim kostce, a nawet pływającym tyłkiem 180 od Stale na pokazie, aby podniecić purystów. Kleveland jednak wcześnie zdobył główną nagrodę kredytową dzięki temu oburzającemu 180 chybotliwemu pod koniec rundy 2:

Gdy wzięliśmy głęboki oddech na ostatnią rundę, każdy mógł wygrać, ale sprytne pieniądze były na McLovin. To powiedziawszy, jego rodak Seb Toots najwyraźniej nie otrzymał notatki. Będąc główną siłą w snowboardingu slopestyle przez większą część ostatniej dekady, prawdopodobnie będzie to ostatni występ olimpijski Tootsa, a on jechał jak człowiek, który wiedział, że ma ostatnią szansę na chwałę. Kiedy Stale upadł i tymczasowo siedział w srebrze, Seb wpadł i zaczął łączyć coś, co wyglądało na bieg jego życia – tylko po to, by naszkicować ostatnie uderzenie.

Tak to się czuło:

To właśnie w tym momencie PyeongChang osiągnął swój moment mędrca…

Czerwony Gerard. Zapamiętaj go? Amerykański młodzieniec najwyraźniej bawił się najlepiej w swoim (krótkim) życiu, uśmiechając się na górze i przytulając swoją drużynę trenerską, gdy poprawiał swój znak firmowy „przez jedno ramię” i przygotowywał się do ponownego wyjazdu. Pomimo wspomnianych wyżej problemów z szybkością, Red zdobył już serca wśród społeczności snowboardowej dzięki swojemu charakterystycznemu stylowi i wyczuciu kreatywnej linii – nie tylko pięknu frontowego powietrza nad słupkiem bramki.

A potem skądś znalazł prędkość. Niezależnie od tego, czy był to wiatr, czy wosk, gdy wyszedł z linii foka (która obejmowała taksówkę 50-50 backside 3 out, 50-50 boardlide 270 out, backside 3 nose tap i frontside 5 hand drag) znalazł siebie pędzi z dużą prędkością w kierunku pierwszego ze skoków.

Przełącz tył 1260. Wysięgnik.

Frontside podwójny korek 1080 poza przejściem bocznym. Nadepnął.

Tył potrójny korek 1440. Wallop!

To był magiczny bieg, który dał mu wynik 87,16 i prowizoryczne złoto.

Carlos Garcia Knight – pakiet niespodzianka z Nowej Zelandii – był następny, ale nie mógł poprawić swojego poprzedniego najlepszego wyniku 78,6.

A potem było trzech:Mark McMorris, Marcus Kleveland i Max Parrot.

McMorris wyszedł kołysząc z jedwabiście gładką górną częścią, ale jego próba podniesienia ante z trójkami tyłem do tyłu zakończyła się niepowodzeniem – w najlepszym razie musiałby zadowolić się srebrem.

  1. Czerwony Gerard (USA) – 87,16
  2. Max Parrot (CAN) – 86,00
  3. MARK McMorris (CAN) – 85.20
  4. Ståle Sandbech (NOR) – 81,01
  5. Carlos Garcia Knight (NZ) – 78,60
  6. Marcus Kleveland (NOR) – 77,76
  7. Tyler Nicholson (Kanada) – 76,41
  8. Torgeir Bergrem (NOR) – 75,80
  9. Niklas Mattsson (Szwecja) – 74,71
  10. Seppe Smits (BEL) – 69.03
  11. Sebastien Toutant (CAN) – 61.08
  12. Mons Roisland (NOR) – DNS

Następny był mercurial Kleveland. Czy zdoła to wszystko poskładać w ostatniej próbie? Ponownie, jego kontrola nad deską przez najbardziej techniczną z linii kolejowych była pozaziemska, ale niestety dla Teamu Norwegii rozpadła się podczas skoków.

Co pozostawiło jednego człowieka:Maxa Parrota. Pionowy styl Maxa i cicha – prawie robotyczna – bezwzględność nie przyciągnęły go do wszystkich, więc wydawało się to bitwą między T-1000 a dzielnym młodym Johnem Connorem. Jego bieg był odpowiednio przypominający maszynę, w tym hardway lipslide 270 wysunięty, tył 3 na 180 wysunięty, kabina 180 do 360 wysunięta, rodeo (ładnie rozplanowane, możemy dodać), taksówka 12, podwójny korek 10 i tylny potrójny korek 1440 do zakończyć.

Sędziowie nie spieszyli się. Bieg Maxa postawił ich przed dylematem:czy powinni nagrodzić to, co było prawdopodobnie bardziej techniczne, ale bardziej ortodoksyjne, czy też dzieciak, który w pełni zaakceptował niezwykłe przejścia, jakie oferował ten kurs?

Gdy pojawił się wynik Maxa (drugie miejsce!), było jasne, w którą stronę poszli. Podobnie jak w Soczi cztery lata temu, kreatywność była na porządku dziennym. I tak Red Gerard – samotny Amerykanin w morzu norweskich i kanadyjskich talentów – właśnie dokonał czegoś, co brytyjski komentator Ed Leigh określił jako „jeden z największych napadów w historii snowboardu”.

Sponsorowane przez

[Czerwony Gerard wygrywa złoto | Pełny raport olimpijskiego stylu stoku: https://pl.sportsfitness.win/lekkoatletyka/Snowboard/1018048613.html ]