Skitoury na Svalbardzie | Magnetyczne przyciąganie Północy

Polecane obrazy Tristana Kennedy'ego

Usta mężczyzny są zdecydowanie ustawione w linii prostej, a czoło, otoczone futrem jego arktycznej kurtki, jest głęboko pomarszczone przez pogodę i wiek. Czy to stalowa determinacja na jego twarzy, czy znużona rezygnacja? Trudno powiedzieć. Ale jego oczy wydają się spokojne, gdy wpatruje się w horyzont i szare morze, które go zabiło.

Znalezienie posągu Roalda Amundsena, największego ze wszystkich polarników, ma sens w tej scenerii. Jesteśmy w Ny-Ålesund na archipelagu Svalbard, najbardziej wysuniętej na północ cywilnej osadzie na świecie. To właśnie stąd, w 1926 roku, norweski nawigator rozpoczął swoje ostatnie wielkie osiągnięcie – udaną próbę dotarcia do Bieguna Północnego drogą powietrzną. W rzeczywistości wieża, do której jego ogromny statek powietrzny, Norge, był spętany, jest nadal widoczny, zaledwie kilkaset metrów od miejsca, w którym teraz stoi jego posąg. Svalbard był także celem Amundsena dwa lata później, kiedy latająca łódź, którą podróżował, zniknęła za oceanem.

Wystawa w małym muzeum Ny-Ålesund , otwarte po wcześniejszym umówieniu się dla strumyków odwiedzających, którzy tu przychodzą, opowiada, jak Amundsen pokłócił się z pilotem Norge , Umberto Nobile, po ich sukcesie. Ale słysząc, że Włoch rozbił się w drodze powrotnej na biegun, pospieszył, by dołączyć do akcji ratunkowej. 18 czerwca 1928 wyruszył z Tromso do Ny-Ålesund, ale samolot nie zdążył. Nobile i ośmiu jego ludzi w końcu zostanie uratowanych, ale ciała Amundsena nigdy nie odnaleziono.

Jak wiele osób lubiących przygody, dorastałem na opowieściach o wyczynach Amundsena. Jako Brytyjczyk w młodym wieku uczono mnie o skazanym na zagładę romansie ekspedycji kapitana Scotta na Biegun Południowy, ale zawsze bardziej interesował mnie Norweg, który go pokonał. Zarówno podczas tej misji, jak i podczas jego pierwszej udanej nawigacji przez przejście północno-zachodnie, kolejny cel, który przez setki lat wymykał się Królewskiej Marynarce Wojennej, to, co wydawało się zrobić różnicę, to chęć Amundsena do uczenia się od rdzennych mieszkańców regionów polarnych – w przeciwieństwie do polegając na połączeniu imperialnej arogancji i sztywnej górnej wargi.

Jednak pomimo moich dziecięcych zainteresowań, sam nigdy nie dotarłem na tereny spacerowe Amundsena. Kiedy więc zaoferowano mi szansę dotarcia na północ dalej niż kiedykolwiek i dołączenia do wyprawy narciarskiej North Face na statku wokół Svalbardu, skorzystałem z tej szansy.

Oczywiście, ponieważ jest to XXI wiek, nie stoimy przed takimi samymi wyzwaniami, jak dawni polarnicy. Ale na swój własny, mały sposób zapuszczamy się na niezbadane terytorium. Svalbard Ski &Sail, firma organizująca logistykę wyprawy, specjalizuje się w oprowadzaniu narciarzy po dziewiczych stokach. Kiedy pierwszego dnia zdejmujemy nasze skórki wspinaczkowe na szczycie grani, pytam Thomasa Hukkelåsa, naszego przewodnika i współzałożyciela firmy, czy ktoś kiedyś jeździł na nartach? „Ta dokładna linia? Nie, prawdopodobnie nie”.

Pierwsze zjazdy takie jak to są rzadkością w większości pasm górskich na świecie, ale tutaj są bardziej powszechne niż nie. W końcu Svalbard ma stałą populację zaledwie 2500 mieszkańców, żyjącą na obszarze trzy razy większym od Walii. Każdego wieczoru nasza łódź wpływa do nowego, odizolowanego fiordu, a przewodnicy po prostu wybierają okoliczne szczyty.

Statek używany przez Ski &Sail – nasz pływający dom na czas podróży – to przebudowany norweski krążownik przybrzeżny MS Nordstjernen z 1956 roku, co oznacza „Gwiazdę Północy”. Wewnątrz jest marzeniem projektantów wnętrz o drewnianych deskach tarasowych, mosiężnych okuciach w stylu retro i nitowanych pokrywach iluminatorów. Kabiny są małe, ale wygodne, a załoga w liberii świetnie sobie radzi, aby zaspokoić wszystkie nasze potrzeby – a także sprawić, że poczujemy się, jakbyśmy cofnęli się w czasie.

Z zewnątrz wygląda jak statek, który mógł być kapitanem Haddock w Przygodach Tintina – i sądząc po dźwiękach rzeczy, doświadczyła sporego udziału w podobnie ekscytujących wyczynach. W pewnym momencie otrzymujemy wycieczkę „pod pokładem”, schodząc do maszynowni – gdzie oryginalne tłoki napędzane silnikiem wysokoprężnym wciąż brzęczą z ogromnymi głośnościami – zanim zostaną zabrane na most. „Tak, przeszliśmy przez bardzo duże burze, z falami o długości 30 stóp lub więcej”, mówi nam od niechcenia kapitan Tormod Karlssen.

Dni na pokładzie zaczynają się od głosu współzałożycielki Ski &Sail i lidera ekspedycji, Hilde Falun Strøm, trzeszczącego w systemie nagłaśniającym. Schody są zbyt strome, a trapy zbyt wąskie, aby wszyscy od razu zakładali buty narciarskie, więc grupy są wzywane po kolei, zanim załadują nas na pontony Zodiac, które przewożą nas na brzeg, przebijając się przez góry lodowe.

Kiedy już wylądujesz na lądzie, skitouring – lub w moim przypadku splitboarding – jest na Svalbardzie prawie taki sam, jak gdziekolwiek indziej. Jest jednak kilka istotnych różnic. Na początek jest dużo broni.

Jak ostrzegają często sfotografowane znaki, niedźwiedzie polarne to „Gjelder hele Svalbard” – wszędzie na Svalbardzie – a atak niedźwiedzi jest wszechobecnym zagrożeniem. Wyspy trafiły na pierwsze strony gazet w Wielkiej Brytanii, kiedy uczeń z Eton został poturbowany na śmierć przez niedźwiedzia w 2011 roku, a każda grupa wyruszająca w backcountry jest zobowiązana do noszenia broni.

Każdego ranka pierwsza łódź do lądowania zabiera dwóch przewodników uzbrojonych w karabiny, którzy czuwają, gdy reszta z nas wysiada. Uzbrojona jest również ostatnia osoba, która wychodzi każdego dnia. Najczęściej jest to sama Hilde, która nosi własne Magnum .357 w kaburze wykonanej z foczej skóry – produktu poprzedniego polowania.

Drugą ważną różnicą jest światło. Na 78 stopniach szerokości geograficznej Svalbard nie widzi słońca przez cztery miesiące w sezonie zimowym, ale kiedy odwiedzamy go w maju, nigdy nie robi się ciemno. Do widoku słońca kręcącego się na niebie trzeba się trochę przyzwyczaić, ale oznacza to, że nie ma presji, aby wcześnie wyjść i wejść na wzgórze. Możesz zacząć zwiedzanie tutaj o piątej po południu i nadal z łatwością cieszyć się całym dniem.

Jeśli już, trudność staje się wiedząc, kiedy przestać. To nie tyle skitouring, który działa według ścisłego harmonogramu (Hilde jest mistrzowskim organizatorem i prowadzi super ciasny statek). Ale kiedy grupa wraca na pokład i wychodzą piwa, bardzo łatwo jest znaleźć się w butach snowboardowych, cieszyć się „kilkiem apres pints” i nagle zdawać sobie sprawę, że jest już po północy.

Wydaje się, że czas płynie tutaj w innym tempie, czemu sprzyja fakt, że sceneria nigdy nie jest oszałamiająca. Za dnia każdy grzbiet, na który się wspinamy, odsłania kolejne rzędy nietkniętych szczytów, przerywanych jedynie od czasu do czasu jęzorem fiordu, połyskującym w oddali. „Nocą” statek płynie wzdłuż cielącego się czoła lodowców – ogromnych, niebieskich, luminescencyjnych ścian, które dołożyłyby wszelkich starań nawet w Grze o Tron”. Zespół CGI do zawstydzenia – i jemy kolację, słuchając skrzypienia i trzaskania starożytnego poruszającego się lodu. Za każdym razem, gdy wypływamy, dociekliwe guły i fulmary nurkują nisko nad kilwaterem i chociaż tak naprawdę nigdy nie widzimy niedźwiedzia polarnego, myśl, że tam są, zdecydowanie dodaje poczucia, że ​​jest to pustkowie na inną skalę niż gdziekolwiek Jeździłem już wcześniej.

Powszechnie wiadomo, że tych ogromnych drapieżników na archipelagu jest więcej niż ludzi. Mimo to Svalbard nie jest całkowicie pozbawiony ludzkich siedlisk. Ny-Ålesund, ze stałą populacją liczącą zaledwie 30 osób, prawie się nie liczy, ale zanim wsiądziemy na statek, mamy szansę spędzić dzień w Longyearbyen. Największa osada na wyspach, jest domem dla wszystkich oprócz kilkuset ich mieszkańców. Hendrik Sanio, nasz przewodnik po tym, co jest dość imponująco reklamowane jako „wycieczka po mieście”, pokazuje nam „zabytki” – szkołę, szpital, lotnisko i, z daleka, postapokaliptyczny Global Seed Vault. Co być może bardziej interesujące, rzuca też trochę światła na to, co sprawia, że ​​ta niezwykła społeczność działa.

Terytorium jest technicznie częścią Norwegii, ale od 1925 roku rządzi się unikalnym traktatem międzynarodowym, który daje wszystkim sygnatariuszom równe prawa, jednocześnie zabraniając jakiejkolwiek obecności wojskowej. W rezultacie każdy, bez względu na narodowość, może tu mieszkać i pracować bez wiz. Przez większość ostatnich 100 lat, kiedy górnictwo węgla kamiennego było jedyną gałęzią przemysłu w mieście, żyła tylko garstka zatwardziałych Norwegów i Rosjan. Jednak wraz ze stałym rozwojem turystyki od połowy lat 90. w tym najmniej prawdopodobnym miejscu zaczęła się pojawiać prawdziwie międzynarodowa społeczność.

„Myślę, że mieszkają tu teraz 52 różne narodowości”, mówi Hilde, która przybyła z Norwegii kontynentalnej w 1995 roku. Hendrik, pochodzący z Niemiec, mówi nam z dumą, że są miejscowi, którzy pochodzą z tak odległych miejsc, jak Uganda i że Trzecią co do wielkości grupą narodową „z 142 i pół ludźmi” są Tajowie. „Połowa”, żartuje, „to mój syn”.

Ze względu na to, gdzie się znajdują, kluczem do przetrwania na Svalbardzie jest współpraca. „Myślę, że budujesz silniejsze więzi, ponieważ ich potrzebujesz”, tak wyjaśnia to Hilde. „Myślę, że w tym środowisku stajemy się milsi jako ludzie – dla siebie nawzajem, ale także dla przyrody, dzikiej przyrody, a nawet dla nas samych. Bycie wystawionym na kontakt z naturą działa tak samo na ludzi”.

Jednak ta imponująco egalitarna społeczność i wspierający ją dziewiczy krajobraz są teraz zagrożone jak nigdy dotąd. Globalne ocieplenie jest tym bardziej wyraźne, im dalej na północ podróżujesz, więc ocieplenie o dwa stopnie na równiku wynosi cztery stopnie na biegunach, a wpływ kryzysu klimatycznego na tym obszarze był poważny.

„Kiedy przyjechałem w 1995 r., dość często zdarzało się, że cały Isfjord [zatoka pod Longyearbyen] zamarzał” — mówi Hilde. „Mogłem przejechać ponad 50 km na moim skuterze śnieżnym, foki zawsze rodziły swoje młode na morskim lodzie, a niedźwiedzie polarne nigdy nie miały problemów z pożywieniem”.

Głodne niedźwiedzie polarne nie są oczywiście dobre dla ludzkich mieszkańców wysp, ale większe zagrożenie stanowi sam krajobraz. Osuwiska i lawiny są coraz częstsze, ponieważ zimy stają się mniej stabilne. „Musimy teraz ewakuować część miasta każdego lata”, mówi nam Hendrik podczas naszej wycieczki, podczas gdy Hilde opowiada historię katastrofalnej lawiny w 2015 roku, która „pochowała 17 osób w ich domach, zamiatając niektóre budynki 80 metrów” i zabicie dwóch osób – w tym dwuletniego dziecka.

W obliczu takich trudności można by pomyśleć, że miejscowi zaczną się pakować i wyjeżdżać. Ale ta niewielka ilość czasu, jaką spędziłem na Svalbardzie, wystarczy, by uświadomić sobie, że jest w tym miejscu coś, co zawsze będzie przyciągać ludzi. To ta sama magnetyczna atrakcja, która raz po raz przyciągała Amundsena i jemu podobnych do zamarzniętych regionów polarnych, nawet kosztem ich własnego życia.

Nie jest łatwo wskazać, czym dokładnie jest ten urok, ale Hilde chyba najlepiej to wyjaśnia:„To światło, natura, dzika przyroda, to wszystko, ale przede wszystkim uczucie, które mi daje – to uziemienie. Czuję się jednocześnie bezbronna i upokorzona z powodu wszystkich otaczających mnie sił. Jednocześnie będąc tutaj, w tym bardzo trudnym środowisku, czuję się bardzo silny. Może to zabrzmieć trochę za dużo, ale czuję się tutaj związany. Jakbym była częścią czegoś większego”.

Wycieczkę Tristana zorganizował The North Face. Możesz przeczytać jego recenzję sprzętu do skituringu z serii Summit na naszej siostrzanej stronie, Magia na świeżym powietrzu.



[Skitoury na Svalbardzie | Magnetyczne przyciąganie Północy: https://pl.sportsfitness.win/lekkoatletyka/Snowboard/1018047980.html ]