3 dzieci, 2 lata, 1 żaglówka na Karaibach:Poznaj rodzinę, która to zrobiła

Decyzja pozostawienia wszystkiego, co wiedzieliśmy, rejsu starą żaglówką po drugiej stronie świata, zmieniła nas na zawsze.

Spis treści: pokaż 1 Decyzja o pozostawieniu wszystkiego, co wiedzieliśmy, o rejsie starym żaglowcem na drugi koniec świata, zmieniła nas na zawsze. 2 Jak u licha mielibyśmy żyć w przestrzeni mniejszej niż nasz salon? 3 Ale w miarę jak rosły mile pod naszym kilem, rosła też nasza pewność siebie. 4 W miarę upływu czasu nasze dzieci doświadczały rzeczy, o których większość dzieci w ich wieku nawet nie marzyła. 5 Możliwość prowadzenia konstruktywnych rozmów z moimi chłopcami o świecie i innych kulturach, a jednocześnie doświadczania ich na własnej skórze, była bezcenna. 6 Planując naszą przygodę, przeprawa przez ocean była zawsze głównym celem, który chcieliśmy osiągnąć. 7 Prowadzenie koczowniczego stylu życia może nie być dla wszystkich, a opieranie życia na wodzie wiąże się z wyzwaniami, które mogą Cię przytłoczyć.

Wpis gościnny autorstwa Erin Carey

Mój mąż i ja myśleliśmy, że życie poza siatką i żeglowanie po oceanach świata z naszymi trzema młodymi chłopcami zapewni nam przygodę, zmianę tempa i szansę na połączenie się w sposób, w jaki wyścig szczurów do tej pory nam uniemożliwiał.

Niewiele wiedziało, że zmieni nas na zawsze.

Po dwóch latach i dwóch miesiącach od obejrzenia filmu dokumentalnego, który podsunął nam szalony pomysł, pomachaliśmy na pożegnanie naszym rodzinom i przyjaciołom i polecieliśmy na drugi koniec świata. Monumentalny wysiłek wymagany do osiągnięcia tego celu był wszechogarniający; w końcu nigdy nie mieliśmy łodzi i nie mieliśmy pojęcia, jak pływać!

Jednak po dwóch latach ciężkiej pracy, poświęcenia, szkolenia i planowania opuściliśmy Australię i przybyliśmy na Karaiby, aby niezauważenie zobaczyć statek, który kupiliśmy, statek, który utrzyma nas na powierzchni przez następne dwa lata.

Jacht, Moody 47 z 1984 roku, był wtedy przechowywany na lądzie i potrzebowaliśmy drabiny, aby wejść na pokład. Gdy chłopcy wspinali się po niebezpiecznie wysokiej, prowizorycznej drabinie, ich piski zachwytu można było usłyszeć w całym stoczni. Wyglądała na ogromną z zewnątrz, ale czuła się malutka w środku.

Przeczytaj powiązane posty:

  • Brian Trautman z SV Delos o żegludze dookoła świata i życiu jako pełnoetatowy twórca YouTube
  • 3 dzieci, 2 lata, 1 żaglówka na Karaibach:poznaj rodzinę, dzięki której to się stało
  • Od personelu superjachtu i dostawców łodzi do przedsiębiorców oferujących żeglarstwo przygodowe – poznaj rejsy oceaniczne

Jak, u licha, żylibyśmy w przestrzeni mniejszej niż nasz salon?

Osiedlenie się w naszym nowym domu nie było tak wygodne, jak się spodziewaliśmy. Okazało się, że jacht na lądzie nie jest w połowie tak zabawny, jak jacht na wodzie. Lodówka nie działała, toalety nie mogły być spłukiwane, a bez morskiej bryzy było piekielnie gorąco! Pobliski system namorzynowy zapewnił również mnóstwo brzęczących nocnych gości, którzy dotrzymali nam towarzystwa.

Nie trzeba dodawać, że zanim skończyliśmy ogromną listę wymaganych prac na łodziach i wystartowaliśmy sześć tygodni później, byłem więcej niż gotowy na kolejną fazę naszej przygody.

Kiedy w końcu ochlapaliśmy naszą łódź, realia życia na wodzie naprawdę uderzyły w dom. Żyliśmy na wodzie, która otaczała nas we wszystkich kierunkach, a nasz dom poruszał się w górę iw dół, jak dyktowała fala.

Kierunek, w którym szliśmy zmieniał się codziennie w zależności od kierunku wiatru, a spanie wymagało trochę czasu, aby się przyzwyczaić. Uczucie pływania w zatoce ze wszystkimi innymi łodziami, pływania i łowienia ryb na własnym podwórku oraz pływania pontonem do brzegu iz powrotem, było surrealistyczne. Dzieciaki przyjęły ten nowy styl życia jak ryba do wody, z ekscytacją i odpornością.

Chociaż może nie mieliśmy zbyt dużego doświadczenia z łodziami, nadrobiliśmy to ogromnym nastawieniem na wszystko i chociaż krzywa uczenia się była niesamowicie stroma, nigdy nie porzuciliśmy nadziei, że w końcu poczujemy się jak w domu na wodzie .

Kiedy w końcu zebraliśmy się na odwagę, by po raz pierwszy opuścić bezpieczny port i popłynąć na najbliższą wyspę, oddaloną o jakieś 90 mil, nasz silnik zgasł w połowie przejścia i miotano nami jak zabawkową łódką w wannie, napotykając 40-węzłowe wiatry i duże fale. W końcu zostaliśmy w nocy odholowani do nieznanego portu, nasze ego było posiniaczone i poobijane.

Na drugiej wyspie, którą odwiedziliśmy, zostawiliśmy boję cumowniczą tylko po to, by zostać zdmuchniętym na pobliską rafę, gdy jedna z naszych lin wypadła za burtę i uszkodziła śmigło.

Ale wraz ze wzrostem odległości pod kilem rosła nasza pewność siebie.

Na tym jednak dramaty się nie skończyły.

Płynąc do przepięknych Tobago Quays, mekki turkusowych wód i gigantycznych żółwi morskich, złapaliśmy w śmigło nieobliczalną sieć, która po raz kolejny zgasła nasz silnik i prawie wpłynęliśmy do łodzi za nami.

Na szczęście te wpadki nie zabiły naszych duchów; w końcu byliśmy całkowicie wolni i zakotwiczeni w raju. Widząc, jak nasi chłopcy pływają z żółwiami, wędrują po górach i budują forty na plaży, każdy niefortunny wypadek, jaki napotkaliśmy na morzu, z dnia na dzień czuliśmy się bardziej pewni naszych umiejętności i bardziej zakochaliśmy się w stylu życia i wszystkim, co on ucieleśniał.

W miarę upływu czasu nasze dzieci doświadczały rzeczy, o których większość dzieci w ich wieku nawet nie marzyła.

Tańczyli w Grenadyjskim festiwalu Jab Jab wśród miejscowych, których ciała były pokryte olejem silnikowym, mieniącym się w gorącym tropikalnym słońcu. Ubrany w kajdany i łańcuchy, ten odważny pokaz był kulturowym doświadczeniem, którego szybko nie zapomną, i lekcją emancypacji kraju z niewoli i sensu wolności.

Spali w kokpicie w rozgwieżdżone noce, płynąc w ciemność, a jednocześnie bezpieczni i ciepli, otuleni kocem, kładąc głowy na naszych kolanach. Podczas gdy delfiny bawiły się na naszej fali dziobowej, leżały na brzuszkach i patrzyły z podziwem, chichocząc za każdym razem, gdy ktoś je chlapał.

Potem, pewnej nocy na grenadyjskiej plaży, byli świadkami, jak olbrzymi żółw skórzasty rodzi swoje jaja, a jej gardłowe jęki są tak surowe i prymitywne. Wspinali się po aktywnych wulkanach i jeździli na tylnych siedzeniach ciężarówek, smakowali iguany, ślimaki i gotowane pianki nad ogniskami na plaży. Nurkowanie z rurką, pływanie i wiosłowanie na desce były na porządku dziennym i odbywały się w towarzystwie innych dzieciaków na łodzi, równie żądnych przygód i pewnych siebie.

Jednak życie na wodzie to nie tylko słońce i koktajle, był to trudny styl życia pełen niesamowitych doświadczeń, na szczęście równoważących się nawzajem.

Jednak to małe codzienne problemy, które wiązało się z koczowniczym stylem życia, wzmocniły naszą więź i pokazały nam naszą siłę. Niezależnie od tego, czy kupowaliśmy zakupy na piechotę, nosiliśmy torby z puszkami i suszonymi towarami przez coś, co wydawało się być milami, każdy z nas się odkładał. Czy też ładowaliśmy te zakupy do łodzi z naszego pontonu, podskakując w górę i w dół na fali i starając się nie wyrzuć je za burtę, praca zespołowa była istotną częścią życia łodzi.

Ale to właśnie w tamtych czasach mieliśmy nieskończony czas, który spędzaliśmy z naszymi dziećmi, rozmawialiśmy i angażowaliśmy się, co nie zdarza się wystarczająco często w życiu codziennym. Pogawędki są tak rzadkie, gdy dwoje pracujących rodziców próbuje utrzymać dom, pracę i niekończące się obowiązki na lądzie.

Możliwość prowadzenia konstruktywnych rozmów z moimi chłopcami o świecie i innych kulturach, a jednocześnie doświadczania ich z pierwszej ręki, była bezcenna.

Jedną z najlepszych rzeczy w pływaniu z dziećmi było to, jak doświadczają sytuacji, które nigdy nie miałyby miejsca na lądzie.

Pewnego razu zakotwiczyliśmy na Terceirze, maleńkiej wyspie archipelagu Azorów na środku Oceanu Atlantyckiego. Przy wiatrach dochodzących do 40 węzłów jacht wciągnął kotwicę i utknął na skałach falochronu.

Ponieważ społeczność żeglarzy jest dość zwartą grupą, wkrótce ludzie pędzili na pontonach do statku, aby pomóc. Tak więc, jak to jest powszechne w społeczności cruising, postanowiliśmy również pomóc. Nie byłam pewna, ile możemy zrobić, biorąc pod uwagę, że wszyscy moi chłopcy mieli mniej niż dziesięć lat, ale po przybyciu na łódź odkryliśmy, że nasz silnik zaburtowy pontonu, który miał 15 koni mechanicznych, był najmocniejszy.

Wkrótce inny krążownik wszedł na pokład jachtu i rzucił nam linę holowniczą. Najwyraźniej mieliśmy być holownikiem. Gdy ja i trzej chłopcy wisialiśmy na linie, włączyłem silnik zaburtowy, próbując ściągnąć łódź ze skał na bezpieczną wodę.

Nie szło mi dobrze i zacząłem się martwić, że odgryzłem więcej, niż mogłem przeżuć.

Wiatr zaczął wiać nas na skały i musiałem wykonać kilka skomplikowanych manewrów z dziwną falą rozbijającą się o nasz ponton. W końcu zdaliśmy sobie sprawę, że gdybyśmy zmierzyli czas z ciągnięciem liny holowniczej, jacht uniósłby się nieznacznie wraz z falowaniem, a my moglibyśmy oderwać nos od dużej skały, która trzymała go na mieliźnie.

Z ostatnim obrotem silnika jacht był wolny i odholowaliśmy go na głębszą wodę. Wróciliśmy na naszą łódź i rozkoszowaliśmy się pompowaniem adrenaliny, w którym braliśmy udział. Chłopcy uporali się ze swoim strachem i pomogli potrzebującej jednostce, uśmiechali się tego dnia uśmiechami prawdziwych bohaterów, a ja byłam bardzo dumną matką.

Planując naszą przygodę, przeprawa przez ocean była zawsze głównym celem, który chcieliśmy osiągnąć.

Zdecydowaliśmy się kupić starszą łódź, ponieważ budowano je w tamtych czasach bardziej solidne, ale oznaczało to rezygnację z niektórych luksusów, jakie mogą oferować nowoczesne łodzie, takich jak jasne i przestronne przestrzenie oraz dodatkowe kabiny.

Gdy zakotwiczyliśmy na karaibskiej wyspie St Martin i wyruszyliśmy na Ocean Atlantycki na 17-dniowy rejs na Azory, byliśmy jednocześnie zdenerwowani, podekscytowani i wdzięczni.

Wolność od rozpraszania się i nieograniczony czas spędzony razem pozwoliły nam poczuć się naprawdę wolni od poczucia winy. Nigdzie nie musieliśmy być i nic nie musieliśmy robić, uczucie rzadko doświadczane na lądzie.

Zmieniający się ocean i niekończące się wschody i zachody słońca były dla nas idealnym tłem do stworzenia naszego własnego małego świata razem, samotnie na środku oceanu, ale bardziej połączonego i szczęśliwszego niż kiedykolwiek czuliśmy.

Nawet w trudnych warunkach pogodowych łódź ślizgała się bokiem po trzymetrowych falach, dzieciaki zachowały spokój i wykonywały rozkazy. Spanie w kokpicie pod rozgwieżdżonym niebem, przebieranki w połowie dnia, świeżo upieczone ciasteczka i muzyka taneczna wypełniły łódź poczuciem spokoju i szczęścia, jakich nigdy wcześniej nie doświadczyliśmy.

Życie koczowniczego stylu życia może nie być dla wszystkich, a opieranie się na wodzie wiąże się z wyzwaniami, które mogą Cię przytłoczyć.

Wiele razy w ciągu dwóch lat pływania moja rodzina i ja załamywaliśmy się w tej chwili — złamani, ale nie pobici. Jako rodzina doświadczyliśmy jednych z najcięższych upadków i jednych z największych wzlotów, płynąc kolejne fale niepewności i szczęścia, dzień po dniu.

Ale pozostając wiernym naszej wizji życia w inny sposób, osiągnęliśmy znacznie więcej niż tylko świetną opaleniznę. Życie na łodzi nauczyło nas o sobie, świecie i nas samych. Dzieci wróciły na ląd bardziej pewne siebie i dojrzałe, a ich nauczyciele komentowali pozytywność i światowość.

Dla mnie nasza 22-miesięczna podróż zmieniła życie.

Nie tylko odkryłem, że jestem znacznie silniejszy niż myślałem, że to możliwe, ale także odkryłem nową pasję do pisania i rozpocząłem nową karierę. Stworzyłem własną firmę oferującą usługi promocyjne i marketingowe znanym cyfrowym nomadom i zostałem opublikowany ponad 50 razy w czasopismach na całym świecie, mimo że nie miałem doświadczenia w pisaniu.

Jestem teraz w stanie pomóc odtworzyć poczucie wolności i przygody innym rodzinom, które chcą dowiedzieć się, jak one również mogą zrezygnować z wyścigu szczurów i podróżować po świecie z rodziną. A Roam, cóż, ona to wszystko zainspirowała. Moja firma nazywa się teraz Roam Generation, a dzięki naszemu doświadczeniu mogę tworzyć, podtrzymywać i ulepszać roamingowy styl życia innych!

Żeglując po świecie czułem się jak na wodzie, odnalazłem swoje plemię i poczułem spokój. Dziś jednak siedzę i piszę z mojego domu w Adelajdzie w Australii. Po powrocie do „rzeczywistego świata” sześć tygodni temu, walczyłem o to, by znaleźć poczucie przynależności i wolności, które miałem na łodzi i tak bardzo pragnąłem ponownie.

Na szczęście doświadczenie nauczyło nas, że nie chcemy na dłuższą metę wracać do „normalności”, dla nas nasza przygoda jeszcze się nie skończyła i znów popłyniemy po oceanach na pokładzie Roama, który czeka na nas po drugiej stronie świata, gotowy na kolejną przygodę w 2021 roku. W międzyczasie spojrzymy wstecz na nasze wspólne doświadczenia i przypomnimy sobie, że to nie było tylko wspaniałe marzenie.

Aby śledzić naszą podróż, przejdź do Sailing to Roam na Facebooku i Instagramie. Alternatywnie, jeśli chcesz dowiedzieć się, w jaki sposób Roam Generation może pomóc zwiększyć świadomość Twojej marki, generować obserwujących i stać się autorytetem w Twojej branży poprzez tradycyjne public relations, możesz skontaktować się ze mną pod adresem [email protected] lub odwiedzić www. .roamgeneration.com



[3 dzieci, 2 lata, 1 żaglówka na Karaibach:Poznaj rodzinę, która to zrobiła: https://pl.sportsfitness.win/lekkoatletyka/Inne-Sport/1018051674.html ]